Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików
Stanisław Krajski
Czy Prymas umacnia lewą nogę ?


W swoim czasie Wałęsa będąc już "na wylocie" zaczął umacniać "lewą nogę". Skończyło się to jej przerostem. Efektem jest między innymi to, że SLD wprowadziło Polskę do UE i nią dzisiaj rządzi. Teraz wszystko wskazuje na to, że Prymas umacnia "lewą nogę" w Kościele. W swoim czasie krytykował ostro i starał się osłabić Radio Maryja. Dziś w Jego rezydencji i przy Jego obecności wręcza się nagrody liderom "Tygodnika Powszechnego". Na stornie internetowej KAI czytamy:
"Stefan Wilkanowicz - jeden z najbardziej znanych i cenionych publicystów katolickich w Polsce został laureatem nagrody dziennikarskiej im bp. Jana Chrapka "Ślad". Statuetkę i 10 tys. zł odebrał 24 stycznia podczas uroczystej gali w rezydencji Prymasa Polski.
Nominowani do nagrody: Józefa Hennelowa z "Tygodnika Powszechnego" i Szymon Hołownia z "Newsweeka" otrzymali dyplomy. Podczas uroczystości zaprezentowano także najnowsze orędzie Jana Pawła II z okazji Światowego Dnia Środków Przekazu. (...) Zastępca redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego" Józefa Hennelowa otrzymała nominację "za umiejętność wynajdowania ludzkiego dobra, które rzadko trafia na pierwsze stronice gazet". Patronat honorowy nad nagrodą sprawują: Prymas Polski kard. Józef Glemp oraz nuncjusz apostolski w Polsce abp. Józef Kowalczyk."
"Gdybym byt szatanem" - rzecz o "Tygodniku Powszechnym"
Papież Jan Paweł II napisał 5 kwietnia 1995 roku list do redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego" Jerzego Turowicza. List, wystosowany z okazji pięćdziesięciolecia tego pisma, zawierał opis wspomnień papieża związanych z jego współpracą z "Tygodnikiem" oraz garść uwag, do których najlepiej pasuje określenie "gorzkie". "Tygodnik Powszechny" tak długo zwlekał z opublikowaniem tego listu, że aż podniosły się głosy z zewnątrz - zaczęły mnożyć się domysły i różne przypuszczenia związane z jego treścią. "Tygodnik" niejako "postawiony pod ścianą" opublikował wreszcie list w numerze 20 z 14 maja 1995 roku.
Nasze szczególne zainteresowanie może budzić następujący fragment tego listu: "Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w ,, Tygodniku Powszechnym ". W tym trudnym momencie Kościół w ,,Tygodniku" nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; "nie czul się dość miłowany" - jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem...".
List papieża Jana Pawła II został opublikowany w "Tygodniku" na stronie l i 4. Obok niego, na obydwu stronach, wydrukowano artykuł J. Turowicza zatytułowany "Dobro i zło w Kościele". W artykule tym nie znajdziemy żadnego "formalnego" śladu świadczącego, że jest on odpowiedzią na krytykę papieża. Jednak cała jego konstrukcja wskazuje na to, że stanowi on, i to wcale nie pokorną, polemikę z uwagami Jana Pawła II.
Artykuł J.Turowicza zaczyna się od słów: " Opublikowaliśmy nie tak dawno w Tygodniku dyskusją na temat Granic krytyki Kościoła. Zdarzało się nam publikować glosy krytyczne w stosunku do pewnych aspektów działalności Kościoła, zwłaszcza jeśli chodzi o relację między Kościołem a polityką, czy też w stosunku do pewnych gestów, czy wypowiedzi ludzi Kościoła. Oskarżano nas wówczas, że atakujemy Kościół. Odpowiadaliśmy, że nie każda krytyka jest atakiem. Jest krytyka, która płynie z niezrozumienia tego, czym jest Kościół, z niechęci czy też z wrogości do niego, ale jest też krytyka, która płynie z troski o właściwe miejsce Kościoła w naszej współczesnej rzeczywistości, o skuteczność jego misji, z - nie wahamy się powiedzieć - miłości do Kościoła. Powoływaliśmy się na prawo do krytyki, przysługujące także ludziom świeckim, członkom wspólnoty kościelnej, prawo wyraźnie sformułowane w dokumentach Soboru Watykańskiego".
Dalej Turowicz odpowiada na pytanie - czym jest dobro i zło w Ko-ściele? To dobro występuje, według niego, wtedy, między innymi, gdy chrześcijanin broni wszystkich praw człowieka "w tym nie tylko wolności religijnej i wolności sumienia, ale i wolności opinii i przekonań, prawa człowieka do kształtowania własnego losu". To dobro jest wtedy, stwierdza Turowicz, gdy "chrześcijanin poczuwa się do ogólnoludzkiego braterstwa, odrzuca wszelką ksenofobię czy szowinizm, szanuje prawa mniejszości, szanuje ludzi inaczej myślących".
Z kolei złem w Kościele jest, podkreśla dobitnie Turowicz, niewierność wobec Ewangelii. W jakiej sytuacji nie jesteśmy wierni wobec Ewangelii? Skąd bierze się to zło w Kościele? "Zło - czytamy w artykule - bierze się z pewnego triumfalizmu ludzi Kościoła, z sięgania po brachium saeculare dla realizacji misji Kościoła, z sięgania po środki bogate [...] bierze się stąd, że niektórzy polscy katolicy, lekceważąc fakt, iż Kościół cieszy się dziś u nas pełną swobodą działania (chociaż brakuje mu środków, zwłaszcza tych bogatych), wszędzie dopatrują się dlań zagrożeń, szukają wrogów czasem tam, gdzie ich nie ma, także wśród swoich, dążą do konfrontacji, odrzucają dialog, bo dopatrują się w nim kapitulacji, wreszcie własną wspólnotę ludzi wierzących dzielą na prawdziwych katolików i innych, którzy ponoć, prawdziwi nie są".
Podsumowując swoje rozważania Turowicz stwierdza: "W oczach ludzi stojących z dala, niewierzących czy też niechętnych wobec Kościoła, owo zło przesłania, zakrywa blask dobra. Zmniejsza słuszność misji Kościoła w świecie, stanowi swego rodzaju kontr-ewangelizacje , w czasie, kiedy ów świat potrzebuje ewangelizacji. Nowej Ewangelizacji, by przy pomocy wartości chrześcijańskich (które nie są wartościami tylko chrześcijan) przezwyciężyć głęboką zapaść cywilizacyjną, w jakiej świat się znajduje. Dlatego krytyka płynąca z miłości do Kościoła ma prawo, a nawet obowiązek ujawniać owo zło, demaskować je, wskazywać, że nie ma ono nic wspólnego z tym, czym Kościół jest naprawdę. Tylko tą drogą można owo zło eliminować i odsłaniać blask dobru. Żeby leczyć, trzeba stawiać diagnozę. Krytyka tego, co jest złe w Kościele, nie jest atakiem na Kościół. Jest służbą Kościołowi..".
Porównanie obu materiałów - listu papieża i "odpowiedzi" J.Turowicza pobudza do wielu, używając tu sformułowania Jana Pawła II, "bolesnych" refleksji. Zanotujmy tu tylko kilka z nich.
Przytoczona powyżej przez J.Turowicza lista tego, co jest dobrem w Kościele, przypomina, jako żywo, listę oświeceniowych postulatów, które dziś znajdujemy na łamach czasopisma "Ars Regia" - nieoficjalnego organu polskiej masonerii czy też na łamach co bardziej lewicowych periodyków. Na tej liście brakuje natomiast rzeczy podstawowych, mianowicie: miłości Boga, świętości, zwalczania zła i budowania Królestwa Chrystusowego na ziemi - cywilizacji miłości, itp. Gdy zaś Turowicz mówi o złu w Kościele, używa języka i argumentów tych, którzy z Kościołem walczą.
Papież - najwyższy autorytet w Kościele, Następca Chrystusa na ziemi, pisze list do człowieka określającego siebie mianem wiernego syna Kościoła, list, który, zgodnie z pewną kościelną konwencją, można potraktować jako pierwsze ostrzeżenie. W liście tym w sposób jednoznaczny, bardzo wyraźny, choć jeszcze delikatnie papież "zmywa głowę" owemu "wiernemu synowi Kościoła". A ten jak na to reaguje? Kaja się? Przeprasza? Obiecuje poprawę? Nie. Turowicz polemizuje z Janem Pawłem II jak równy z równym. Wręcz "udowadnia" papieżowi, że się całkowicie myli.
Cóż bowiem takiego, w istocie, mówi Turowicz w swoim artykule? Otóż na zarzut, że "Tygodnik" uczestniczy w ataku sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, odpowiada, że to wszystko nieprawda, bo "Tygodnik" tylko krytykuje z miłością Kościół w celu poprawy jego kondycji. Wyliczając zatem objawy zła w Kościele wymienia to, co w Kościele jakoby należy poddać krytyce wymieniając tym samym główne punkty, które atakuje lewica laicka i ugrupowania liberalne. W ten sposób sugeruje, że papież myli się nie tylko w stosunku do "Tygodnika Powszechnego", ale także w stosunku do tych sił. Czyżby pragnął podsunąć nam myśl, że te siły również działają z miłości do Kościoła?
Dodatkowo Turowicz, oceniając sytuację Kościoła w Polsce, stwierdza, że "Kościół cieszy się dziś u nas pełną swobodą działania". Teza ta, jak możemy obecnie zauważyć jest w zupełności zgodna z poglądami Kwaśniewskiego i Oleksego, ale przeczy temu, co powiedział papież Jan Paweł II np. w Skoczowie.
Turowicz mówi, że "Tygodnik" walczy jedynie o "właściwe miejsce Kościoła w naszej współczesnej rzeczywistości, o skuteczność jego misji". W jaki sposób wyobraża sobie to miejsce i tę misję? Widać to wyraźnie z jego "listy dobra". Otóż miejsce i misję Kościoła postrzega tak, dokładnie tak, jak siły lewicy laickiej i ugrupowania liberalne. Kościół jawi się w tej perspektywie jako jeden z wielu czynników mających brać udział w realizacji idei powszechnego pokoju i nieograniczonej tolerancji, idei "nowego wspaniałego świata", idei, która - dodajmy -przyświecała Rewolucji Francuskiej.
Na zarzut papieża, że "Kościół w Tygodniku nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać" Turowicz znowu odpowiada, iż to nieprawda i że papież nic nie rozumie. My, mówi Turowicz, właśnie my, bronimy Kościoła atakując to zło, które w nim jest i odsłaniając tym samym jego prawdziwe dobro. Chciałoby się rzec - "cóż za makiawelizm!".
Pierwsze pytanie, zresztą retoryczne, które się tu nasuwa - czy ktokolwiek może się dziwić, że "Tygodnik Powszechny" nie ma już asystenta kościelnego?
Mnie osobiście nurtuje jeszcze wiele pytań. Nie chciałbym ich wszystkich stawiać, gdyż jestem człowiekiem ceniącym spokój i nie uśmiechają mi się różne sądowe "awantury".
Warto jednak przynajmniej zajrzeć do kolejnych numerów "Tygodnika", tylko tych z 1995 roku i zobaczyć jak te wszystkie idee J.Turowicza są realizowane w codziennej praktyce tego periodyku.
Rzućmy tylko okiem - cóż tam mamy? Jakie to zło "Tygodnik" atakuje w Kościele czy na jego obrzeżach, co promuje, jaki jest jego ogólny "nastrój"?
Otóż w jednym z numerów pojawia się list czytelniczki, która pisze o tym, że w "Radiu Maryja" usłyszała, iż rozgłośnia ta nie będzie się nigdy powoływać na "Tygodnik Powszechny", ponieważ jedna z osób pracujących w tym piśmie popiera aborcję. Odpowiedź redakcji "Tygodnika" jest stanowcza.- to nieprawda, nikt w naszej redakcji nie jest zwolennikiem przerywania ciąży. Wiemy - stwierdza redakcja - że chodzi tu o panią Józefę Hennelową, ale możemy udowodnić, że ona nie popiera aborcji.
Gdy redakcja "Tygodnika" gości w swoim klubie w Lublinie, w ramach dyskusji zabiera głos Marek Czachorowski, autor książki pt. "Nowy imperializm". Mówi on: ,, Śmiertelnie poważne pytanie do ,Tygodnika Powszechnego. Koniec lipca 1993. W Krakowie ginie nie narodzone dziecko, zabite rękami lekarzy. W szesnastym tygodniu życia. Co na to Tygodnik Powszechny? Mógłby ktoś powiedzieć: " krew się leje, "Tygodnik" , pismo katolickie, pewno zareagowało". Zamiast tego w numerze z 8 sierpnia, lakoniczna wzmianka, odnotowująca jedynie zaistnialy fakt. [...] Trudno się zresztą dziwić. Zastępca redaktora naczelnego pisma, pani Hennelową znana jest ze swego głosowania, którego konsekwencją była ta śmierć 16 tygodniowego dziecka. 7 stycznia 1993 pani Henelowa (wówczas poseł) głosuje za dopuszczalnością takich zabójstw". Pod zamieszczoną w "Tygodniku Powszechnym" relacją z tej dyskusji znajdujemy odpowiedź Józefy Hennelowej. Podsumowując swoją obronę stwierdza ona: "Świadomie więc i ja, i wielu innych zdecydowanych przeciwników przerywania ciąży, wybraliśmy wariant nieoptymalny, ale posuwający sprawą, jak to nazwał po głosowaniu Ksiądz Prymas, "we właściwym kierunku".
Znowu okazuje się, że "Tygodnik" jest niewinny. Znowu wszystko nieprawda. To nie Kościół jest prześladowany. Prześladowany jest "Tygodnik".
"Radio Maryja" jest ważnym faktem polskim i katolickim. Wszyscy się o nim rozpisują, nawet "Polityka" (zaskakujące, że wydrukowany w niej artykuł, poświęcony tej rozgłośni, jest bardzo wyważony i obiektywny, nie posługuje się inwektywami). A co na to "Tygodnik Powszechny"? Ano nic lub prawie nic. Ta sama J.Hennelowa stwierdza enigmatycznie w jednej z dyskusji redakcyjnych: "Myślą o energii apostolskiej, która wyczerpuje się w walce o kolejne częstotliwości radiowe... ". Na to Maciej Zięba OP: " To chyba dobrze, jeśli wykorzystuje się szansę zrobienia dobrego radia?". Z kolei J. Hennelowa: "A ksiądz zamiast odwiedzać chorych będzie obsługiwał radiostację".
"Radia Maryja" dotyka też Jarosław Gowin w materiale pt. "Gimnastyka ducha", będącym skróconą wersją referatu wygłoszonego podczas sesji zorganizowanej na Uniwersytecie Jagiellońskim z okazji 50-lecia "Tygodnika Powszechnego". W materiale tym czytamy: "Pojawienie się w polskim Kościele fundamentalizmu uważam za zjawisko trwale, co więcej - za zjawisko, którego skala będzie się powiększać". Charakteryzując ten "fundamentalizm" J.Gowin używa określeń: "integryści", "sekta wojowników", "oblężona twierdza". Wreszcie kończy swoje rozważania na ten temat: "Jeśli ktoś uważa, że ta charakterystyka postawy fundamentalistycznej grzeszy literacką przesadą, niech się wsłucha w manichejski patos moralny wielu audycji w Radiu Maryja".
Wiele miejsca "Tygodnik Powszechny" poświęca dowodzeniu, iż fałszywa jest teza o prześladowaniu czy choćby o ostrzejszym atakowaniu Kościoła w Polsce. Józef Tischner stwierdza: "Paradoksem dzisiejszych czasów w Polsce jest to, że w gruncie rzeczy nikt nie ma apetytu na nasz katolicyzm, na naszą religijność. Nikt nie chce nam jej odbierać. To nie są czasy protestantyzmu, to nie są czasy Nietzschego. Jeżeli się porówna krytyki religii z tamtych czasów z dzisiejszymi, to jakby się porównało ryk lwa z piskiem świerszcza. Owszem, na pólkach księgarskich można znaleźć wiele książek, poddających wiarę krytyce. Dowodzi to jednak tylko tego, że wydawcy mają ochotę na nasze pieniądze. Wiarą zaś interesują się o tyle, o ile można na niej zarobić. Ale to nie oznacza prześladowania. My - przyzwyczajeni w dobie totalitaryzmu do tego, że ktoś chce nam odebrać naszą wiarę - nie umiemy się w tej sytuacji znaleźć. Jeżeli ktoś chce nam wiarę odebrać, to znaczy, że nas docenia. Ale jeżeli nie chce nam jej odbierać, jeżeli ta wiara go w gruncie rzeczy nie obchodzi, to wtedy czujemy się niedocenieni. To jest chyba punkt charakterystyczny: niedocenieni kandydaci na męczenników! Stąd ta fundamentalna frustracja. Wszyscy są gotowi na stos, a wokół takie lenistwo, że ani smoły, ani zapałek, ani podpalacza".
Tischner twierdzi więc wyraźnie, że w Polsce o prześladowaniach czy choćby jakichkolwiek atakach na Kościół mówią tylko frustraci-masochiści, którzy o takich prześladowaniach czy atakach wprost marzą. Tego typu wypowiedzi Tischnera brzmią w pewien dwuznaczny sposób w kontekście choćby wyżej cytowanej wypowiedzi papieża. Zwraca na to uwagę Artur Zawisza, mówiąc do Tischnera: "A ksiądz profesor, przepraszam bardzo, ale wygląda to na intelektualną fircykowatość, mówi sfrustrowani kandydaci na męczenników. Przypomnę, że Jan Paweł II mówi o anty ewangelizacji, która ma swoje anonimowe centrum. Czy to też sfrustrowany kandydat na męczennika?"
Tischner nie poprzestaje na stwierdzeniu "faktu", że nikt nie atakuje Kościoła, ale też zauważa, iż Kościół już nie jest potrzebny: "Widzimy jak Kościół, który kiedyś organizował całe życie społeczne, jest dla tej organizacji coraz mniej potrzebny. Co więcej, widzimy, że w wyniku takiej laicyzacji wcale nie jest w Europie całkiem źle. Znikły na przykład z jej mapy wojny i prześladowania religijne. [...] Trzeba spojrzeć w oczy prawdzie: ludzkość może obejść się bez Boga. Tak jest stworzona. Nie ma konieczności zapraszania Boga między ludzi".
Problem wojny z Kościołem podejmuje też na łamach "Tygodnika" Jarosław Gowin. Podchodzi do tego tematu jednak nieco inaczej niż Tischner. W artykule zatytułowanym "Dyskryminacja czy zagubienie?" przyznaje, że ugrupowania postperelowskie budują swą tożsamość na wrogości do Kościoła, że "napierająca zewsząd kultura masowa niesie treści, najogólniej mówiąc, bardzo odległe od przesłania ewangelicznego, lansując model życia, rodziny i obyczajów, który obraża wielu chrześcijan", że Kościół atakowany jest przez prasę brukową, że w wielu środowiskach krytyka Kościoła należy do "dobrego tonu". Zarazem jednak Gowin pyta: ,,Czy to znaczy, że katolicy (lub Kościół) są w Polsce dyskryminowani?". Na to pytanie odpowiada on nie wprost, ale retorycznie: " Trudno byleby o tym przekonać niewierzącego, którego starszy syn słyszy od swojego przełożonego w wojsku, że uchylanie się od udziału w poczcie sztandarowym w czasie Mszy Świętej potraktowane zostanie jako odmowa wykonania rozkazu. Albo którego młodszy syn, w czasie gdy koledzy uczestniczą w katechezie, samotnie siedzi w świetlicy, bo dyrekcja szkoły nie zadbała o to, by zorganizować lekcje etyki. Albo który z ust przedstawicieli Kościoła słyszy, że ateizm jest moralnym wynaturzeniem. A czy są szanowane uczucia zwolennika Unii Pracy lub Unii Wolności, który nazwę popieranej przez siebie partii odnajduje w wystroju Grobu Pańskiego obok nazw takich organizacji jak NSDAP czy UB? Jak ma się czuć Jacek Kuroń, gdy z ust osoby duchownej słyszy, że jest odpowiedzialny za zbrodnie Katynia czy za stalinizm" (to znowu "kamyczek do ogródka" "Radia Maryja" - dop. S.K.).
Po tym retorycznym popisie Gowin stawia wreszcie kropkę nad "i":
"Mówienie o dyskryminacji katolików w dzisiejszej Polsce wydaje mi się nietrafne. Ma ono mniej więcej tyle wspólnego z rzeczywistością, co obawy, że stoimy u wrót katolickiego państwa wyznaniowego, f... J Odnoszę wrażenie, że mówienie o spychaniu katolików na margines życia publicznego może nam utrudniać uświadomienie sobie, że nie potrafimy sprostać wymaganiom wolności".
A tak a propos tego, poruszonego przez Gowina, obrażania uczuć zwolennika Unii Wolności. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Otóż w środku jubileuszowego numeru 13 "Tygodnika Powszechnego" z 1995 roku znajdujemy wkładkę "mięsną", a mianowicie dwa "Magazyny" "Gazety Wyborczej" nr 12 z 24 marca i 13 z 21 marca z pochwalnymi peanami na cześć "Tygodnika" i takim oto wierszykiem: "Ale pewnego rana rzekł Bóg do szatana: / Więdniesz w piekle / Jak ten fikus, Zrób lepiej na Wiślanej psikus / Pod numerem / Dwanaście" (jest to adres "Tygodnika Powszechnego" - S.K.).
Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", Adam Michnik, jest stałym gościem na łamach "Tygodnika". W numerze 14 "Tygodnika Powszechnego" znaleźć możemy bardzo ciekawą wypowiedź Tadeusza Mazowieckiego: " Tygodnik Powszechny nie powinien za bardzo ulegać Gazecie Wyborczej"
Jeżeli "Tygodnik Powszechny" nie widzi tych różnych zagrożeń, które ukazujemy w tej książce, to jakie w takim razie zagrożenia dla polskiego Kościoła widzi "Tygodnik Powszechny"?
Odwołajmy się na początek do wspomnianego Adama Michnika. "Tygodnik" podaje, oczywiście bez żadnego komentarza, takie na przykład jego przesłanie: "Najbliższy wielki konflikt, który nas czeka, to konflikt między czerwonym a czarnym ciemnogrodem. Te dwa ciemnogrody się ze sobą zderzą i mnie zmiażdżą, bo nie stanę, ani po jednej, ani po drugiej stronie". Ten sam Michnik naucza też w "Tygodniku": "Każdy, kto wrzeszczy Żydzi do gazu!, winien mieć świadomość, że dopuścił się grzechu przeciwko Duchowi Świętemu".
Michnikowi dzielnie sekundują etatowi pracownicy "Tygodnika". Tak więc na przykład Józefa Hennelowa w materiale zatytułowanym "Żydzie, Żydzie..." opisuje skomplikowane mechanizmy rodzenia się antysemityzmu na skutek... oglądania jasełek. Z kolei w innym artykule jej autorstwa - "U nich i u nas" znajdujemy następującą wypowiedź:
"Przeczytałam również głos oburzenia wobec zdania, w którym Maryja uznana zostaje za symbol narodu żydowskiego. "Jakże można - oburzył się nobliwy autor - wszak Izrael odrzucił plan Boży! Chyba, że piszący takie słowa - słodko dodaje nobliwy autor - własnych przodków chciałby uczcić w ten sposób... ". Czytam ten zakamuflowany grymas fobii i robi mi się już nie przykro, lecz wręcz gorzko".
Problemem dla "Tygodnika" jest także program telewizyjny "WC Kwa-drans". I tak na przykład w numerze 15 z 1995 roku odnajdujemy list czytelnika oburzonego, że taki program w ogóle pokazuje się w polskiej telewizji (jest to metoda wypracowana w "Gazecie Wyborczej", pozwalająca forsować własne stanowisko posługując się "spontanicznym" głosem czytelników), w którym znajdujemy następującą uwagę: ,,Publiczny spór o ten program sam w sobie jest wartością, gdyż sprzyja określeniu granic wolności wypowiedzi, co byłoby dla Polski rzeczą bardzo korzystną".
Zauważmy, tak na marginesie, że w "Tygodniku" uznaje się, w jego "codziennej" praktyce, iż o Kościele można powiedzieć wszystko, ale na przykład nic złego o lewicy, nic mówiąc już o "starszych braciach w wierze".
Z kolei sam "Tygodnik" głosem Hennelowej wprost ekskomunikuje "WC Kwadrans". Najbardziej, o dziwo, nie podobał się jej program o zwierzątkach. Bezpośrednio po jego negatywnej ocenie następuje opis jak to dwaj chłopcy skopali na śmierć bezdomnego człowieka i konkluzja: "Czy drwiąc z zagrożeń okrucieństwem Cejrowski, obrońca wartości, chce w kimkolwiek ocalić albo i odbudować wrażliwość na cierpienie?".
No tak, wniosek jest jasny - to właśnie Wojciecha Cejrowskiego należy obwiniać za demoralizację nieletnich, a nie na przykład lewicowych orędowników idei "Róbta co chceta!".
Jedną z podstawowych dla "Tygodnika" wartości, jeżeli nie najważniejszą, jest demokracja. Odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki słowo "demokracja" wciąż gości na jego łamach. Jest w nim nawet stała rubryka pt. "Wrogowie demokracji", którą prowadzi Marcin Król. Jaką zatem filozofię demokracji prezentuje "Tygodnik"? Wystarczy, jak się wydaje, przeczytać artykuł tegoż Króla zatytułowany "Absolut i większość", by sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Artykuł ten rozpoczyna się od postawienia tezy: "Chrześcijaństwo i Kościół stanowić mogą zagrożenie demokracji od wewnątrz, bo działają w ramach tej samej cywilizacji, która demokrację wytworzyła". W dalszej części artykułu następuje uzasadnienie tej tezy: "Jeżeli prawdy wiary, w tym prawdy dotyczące tego, co dobre a co złe, mają charakter absolutny i dogmatyczny, to jak chrześcijaństwo może zaakceptować demokratyczne decyzje, podejmowane przecież zawsze w rezultacie głosowania i zwycięstwa większości? I jak z drugiej strony, demokracja liberalna może akceptować ludzi, którzy odrzucają jeden z podstawowych mechanizmów życia publicznego? [...] W systemie liberalno-demokratycznym musi jednak dojść do jakiejś decyzji i musi to być decyzja większości, więc ludzie, którzy uważają, że są pewne zasady, mające charakter absolutny, muszą zaakceptować fakt, że inni takich zasad nie dostrzegają. Jak jednak można zaakceptować taki fakt? Nie można, [...j Czy gdyby większość w parlamencie wprowadziła absolutny i bezwyjątkowy zakaz aborcji, to chrześcijanie mieliby powody do pełnej radości? Otóż nie, ponieważ prawda absolutna zostałaby zaakceptowana w sposób, który nie ma nic wspólnego z jej naturą. Wynika z lego, że żadne rozwiązanie nie będzie tu dobre".
Z przedstawionej powyżej charakterystyki wynikałoby, że chrześcijaństwa nie da się w żaden, ale to w żaden, sposób pogodzić z demokracją. Marcin Król stawia czytelnika przed alternatywą- albo Kościół, albo demokracja. Słyszymy niemal jego suflerski szept: "demokracja, wybierzcie demokrację".
Te wszystkie zabiegi, które podejmuje w swoim artykule "Absolut i większość" ów tropiciel wrogów demokracji, należy określić albo jako popełnione rozmyślnie "rażące nadużycie", albo jako "skraj na ignorancję". Głosuję za tym pierwszym. Czy możliwe jest bowiem, aby Król nie znał podstawowych dokumentów Kościoła dotyczących demokracji (na przykład "Graves de communi", encykliki o chrześcijańskiej demokracji)? Wydaje się, iż jest to raczej niemożliwe.
Jeżeli jednak założymy w tym wypadku ignorancję M. Króla, to co, w takim razie, z resztą redakcji "Tygodnika"? Czyżby nikt w niej, łącznie z Turowiczem, nie potrafił nic na ten temat powiedzieć i podpowiedzieć Królowi.
Stając na pozycjach advocatus diaboli, to znaczy w obronie Marcina Króla, można by powiedzieć, iż ma on na myśli liberalny model demokracji, który istotnie trudno, ze względu na relatywizm poznawczy i moralny tkwiący u jego podłoża, byłoby pogodzić z zasadami wiary chrześcijańskiej.
Zgoda ale... No właśnie, jest tutaj jedno "ale". Jeżeli nawet tzw. liberalna demokracja nie da się pogodzić z katolicyzmem, to w takim razie nie musimy jej za wszelką cenę wprowadzać w kraju katolickim, nie licząc się z uwarunkowaniami historyczno-kulturowymi, lecz znaczy to, że powinniśmy szukać innego modelu demokracji. M. Król jednak w sposób wyraźny, stanowczo upiera się przy modelu tej liberalnej demokracji. Uznaje go widocznie za jedyny (chyba, że "ma klapki na oczach" i innych modeli nie widzi; czego w takim razie szuka w piśmie, które określa siebie jako katolickie). M. Król pomija tu milczeniem, albo nie zauważa, tego, co wydaje się być oczywiste. Otóż koncepcja demokracji bez granic, nie jest powszechnie przyjęta. Ten zaś, kto ją przyjmuje jest niebezpiecznym szaleńcem. Trzeba tu przypomnieć, że demokracja "bez granic" doprowadziła do władzy Adolfa Hitlera. I to ona właśnie jest odpowiedzialna za zbrodnie holocaustu. Czyżby zatem M. Król mógł być posądzany o antysemityzm? Myślę, rzecz jasna, że w odniesieniu do publicysty "Tygodnika Powszechnego" jest to zarzut absurdalny. M. Król więc z pewnością nie zgodzi się na to, by "w rezultacie głosowania i zwycięstwa większości" uznano za zgodne z prawem zawołanie "Żydzi do gazu!". M. Król sam zatem, tak jak i katolicy, musi być za pewnymi ograniczeniami demokracji.
Jeżeli buduje się demokrację w kraju o kulturze i tradycji katolickiej, zamieszkanym w większości przez katolików to w takim razie trzeba, w tej demokracji wziąć to pod uwagę. Powiem więcej, stosując retorykę i logikę zaczerpniętą z "najlepszego źródła" - tzn. od samego "Tygodnika Powszechnego", jeżeli katolików byłoby w Polsce tylu, co Żydów, to czy wtedy można by, według M. Króla, nie brać ich poglądów pod uwagę? Oczywiście, że nie. M. Król na pewno zgadza się z J.Turowiczem co do tego, że należy brać pod uwagę mniejszości narodowe, że nie można ich ignorować. Tak więc, ponownie, musimy dojść do wniosku, że demokracja w Polsce nie powinna mieć takiego charakteru, który uniemożliwiałby odnalezienie się w niej katolików. Musi to zatem być demokracja ograniczona, czyli taka właśnie, jaką promuje Kościół.
Czy katolicy mogliby "mieć powody do pełnej radości", gdyby "większość w parlamencie wprowadziła zakaz aborcji. Oczywiście, że tak! Katolicy winni traktować wszelkie debaty i głosowania parlamentarne jako jeden ze sposobów identyfikowania prawdy i dobra oraz ustalania takich prawnych trybów postępowania, które by je budowały i chroniły. Jeżeli więc parlament zidentyfikuje prawdę i dobro prawidłowo i, dodatkowo, wskaże jeszcze zalecaną przez Kościół "penalizację", to radość wśród katolików musi być "pełna". Wydaje się, że jest to oczywiste i jasne jak słońce.
W "Tygodniku Powszechnym" wśród wielu "kwiatków" znajdujemy także takie, które związane są z prezentacją różnych, jak mówi "postkomuna", "postępowych" zjawisk w Kościele powszechnym. I tak na przykład w nr 5 z 1995 roku znajdujemy materiał pl. "Spór w Kościele Francji", dotyczący odwołania przez papieża biskupa Evreux, Jacquesa Gaillot.
Przypomnijmy, że ten dostojnik kościelny zajmował w ostatnich latach w większości istotnych kwestii stanowisko odmienne od Kościoła i był bohaterem różnych publicznych skandali. Tak więc na przykład upominał się o prawa "społecznie upośledzonych", mianowicie homoseksualistów. Udzielił on nawet wywiadu pismu wydawanemu przez homoseksualistów dla homoseksualistów, tłumacząc w nim, że przynależność do Kościoła nie zależy i zależeć nie może od "typu impulsów seksualnych". Opowiedział się on też za używaniem i propagowaniem używania przezerwatyw, stwierdzając niejako na marginesie: "AIDS jest śmiertelnym zagrożeniem końca naszego wieku. Kto odradza środowiskom zagrożonym tą chorobą używania prezerwatyw, staje się winny zaniechania pomocy człowiekowi znajdującemu się w niebezpieczeństwie". Gdy na ulice francuskich miast wychodzą katolicy, by walczyć o prawa katolickiej szkoły, biskup Gaillot piętnuje "demagogiczne nadużycia antylaickiej propagandy". Ponadto francuski biskup występuje we "frywolnych" i antykatolickich programach telewizyjnych (typu "Kabareciku" Olgi Lipińskiej), głosząc w nich coraz bardziej kontrowersyjne poglądy. Papież Jan Paweł II ostrzegał go wielokrotnie. Wreszcie, po wielu nieskutecznych mediacjach ze strony Episkopatu Francji i złamaniu wszystkich obietnic przez biskupa Gaillot (między innymi podpisał on deklarację, w której zobowiązał się do posłuszeństwa Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła w sprawach wiary, moralności i dyscypliny kanonicznej), zostaje odwołany z funkcji biskupa Evreux. Wezwany do Watykanu odmawia złożenia dymisji. Otrzymuje więc - zgodnie ze wskazaniami prawa kanonicznego dotyczącymi takich wypadków - diecezję, w której nie ma ani jednego wiernego. Wraca do Francji i pogłębia zgorszenie udzielając na lewo i na prawo wywiadów lewicowej prasie, występując w brukowych programach telewizyjnych i robiąc "szum" wokół siebie6.
"Tygodnik Powszechny" tymczasem tylko referuje te fakty tonując wszystkie wykroczenia biskupa francuskiego, pomijając te najbardziej szokujące. W artykule "Spór w Kościele Francji" nie znajdujemy żadnego komentarza ani słowa potępienia. Tak jakby "Tygodnik" nie chciał powiedzieć "tak" i nie mógł powiedzieć "nie". Dla porównania - Ludwik Stomma, komentując te same fakty w "Polityce", stwierdza:" Osobiście nie znoszę biskupa Gaillot. [...] W walce o popularność, choćby i najsłuszniejszego przesiania, jakże łatwo o jedno słowo i o jedną audycję za daleko. Może nam o tym powiedzieć były biskup Evraux".
Podobną postawę zajmuje "Tygodnik Powszechny" wobec wydarzeń w Austrii. W przeglądzie zagranicznym ukazuje się materiał zatytułowany "Spowiadać się nie trzeba", który referuje próbę dokonania nowej reformacji w Kościele austriackim. Otóż środowiska lewicowe zainspirowały tam zbieranie podpisów pod apelem o "reformę" Kościoła. Przedstawiając zawarte w tym apelu postulaty "Tygodnik Powszechny" określa je w sposób następujący: "Silniejsze współdecydowanie wiernych przy obsadzaniu stanowisk w Kościele, w tym przy mianowaniu biskupów; wprowadzenie swobody wyboru dla księży odnośnie do celibatu; pozytywna zmiana w nastawieniu Kościoła wobec seksualności; równouprawnienie kobiet w dostępie do urzędów kościelnych, w tym do kapłaństwa, oraz powrót do źródeł Kościoła, czyli do głoszenia Dobrej Nowiny zamiast duszpasterstwa strachu".
Polska prasa lewicowa trochę inaczej przedstawia owe postulaty. Znajdujemy w niej informacje o tym, że austriaccy "katolicy" żądają: dostępu rozwodników do Komunii Świętej, prawa księży do zawierania małżeństw, uznania przez Kościół środków antykoncepcyjnych za dopuszczalne, rewizji dogmatu o nieomylności papieża itd.
“Tygodnik Powszechny” zamiast komentarza umieszcza w zakończeniu swojego materiału słowa jednego z dostojników austriackiego Kościoła, w których zawarta jest następująca myśl - ten, kto się podpisze pod tym apelem, na pewno nie będzie musiał się z tego spowiadać. Tym razem nie można już chyba powiedzieć, że “Tygodnik” uchyla się od zajęcia stanowiska.
Z “ciekawostek”. 5 listopada 1995 roku redaktor naczelny “Tygodnika” stwierdza w telewizyjnym programie wyborczym: “Głosowałem na Jacka Kuronia”. W tekście zamieszczonym na łamach “Wprost” przyznaje on: “Nazywają nas katolewicą”. W “Polityce” z kolei powiada: “Jesteśmy na lewo od centrum”. Natomiast Tischner na łamach “Tygodnika” mówi: “Na tyle mnie znacie, żeby wiedzieć, że ortodoksji nie uważam za wartość godną uwagi. [...] Jak mnie dziś z Kościoła wyrzucą, to jutro będą mnie zapraszali na nabożeństwo ekumeniczne”. Dawid Warszawski korzysta z kolei z łam “Tygodnika”, aby stwierdzić: “Jak pamiętamy Kościół chorwacki był jedną z podpór faszystowskiego i ludobójczego reżymu ustaszów Ante Pawelica. Wśród strażników i oprawców w jednym z tamtejszych obozów koncentracyjnych byli Franciszkanie”.
Antoni Pospieszalski domaga się zaś w artykule zamieszczonym w “Tygodniku”, aby papież “zechciał mimo pewnych różnic poglądów, przyjąć ks. Kunga na serdeczną, intymną rozmowę”. Przypomnijmy, że Kongregacja Doktryny Wiary trzykrotnie oskarżała Hansa Kunga o głoszenie poglądów sprzecznych z nauką Kościoła.
Dodajmy, że tego typu “ciekawostek” można by znaleźć w “Tygodniku Powszechnym” bez liku.
I na koniec jeszcze dwie “ciekawostki". Stanisław Tym jest człowiekiem, który wielokrotnie w telewizji polskiej i na łamach tygodnika “Wprost” dawał świadectwo swemu wojującemu antykatolicyzmowi. Nienawiść do Kościoła, nad którą do końca nie potrafi zapanować, kazała mu wielokrotnie używać takich sformułowań pod adresem Kościoła i jego przedstawicieli, które przekraczają już nie tylko granice kultury i dobrego smaku, ale również kwalifikują się do wytoczenia mu przynajmniej kilku procesów sądowych. Człowiek ten publicznie stwierdza: “I choć Jan Paweł II w liście do Jerzego Turowicza napisał, że “ w tym trudnym momencie Kościół w “Tygodniku” nie znalazł takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać...” to dla mnie - mówi Tym - “ Tygodnik” był zawsze wspaniały, mądry, niezawodny i zawsze znajdowałem i znajdują tam wsparcie i dobrą myśl krzepiącą”.
A oto druga “ciekawostka”. Stefan Wilkanowicz, związany z “Tygodnikiem Powszechnym” od dziesiątek lat, obecnie między innymi przewodniczący Krajowej Rady Katolików Świeckich, składa w “Tygodniku” oświadczenie następującej treści: “Stanowczo jednak zaprzeczam sugestiom, jakoby Rada powstała po to, by przeciwstawić się Akcji Katolickiej. [...J Oczywiście, że statut Rady jakoś wpłynął na poszukiwanie koncepcji Akcji Katolickiej”.
Zamiast podsumowania powyższych rozważań przytoczmy tylko odnalezione przez nas na łamach “Tygodnika Powszechnego” wyznanie tegoż Wilkanowicza:
“Wydaje się rozsądna próba zastanowienia się jaka walka z Kościołem jest dziś najbardziej skuteczna. Cóż więc bym robił, gdybym był szatanem lub jego mniej czy więcej zdolnym naśladowcą? Raczej nie atakował prymitywnie i wprost, bo to mogłoby dać wyniki odwrotne od zamierzonych, uruchomić mechanizmy obronne, podobnie jak w czasach komunizmu. Dużo lepiej byłoby jakoś Koścół zatruć, odebrać mu możliwość prawdziwej ewangelizacji. Historia przecież uczy, że się to nieraz nieźle udawało. Zatem inspirowałbym różnych ludzi do krytykowania Kościoła, ale starając się mieszać prawdę z fałszem - trochę prawdy, aby j ą uwiarygodnić, trochę fałszu i prowokacji, by wywołać kontratak. [...] Sama prawda jest niebezpieczna, bo mogłaby prowadzić do rzeczywistego rachunku sumienia i naprawy Kościoła, czyli do dużego nieszczęścia. Sam fałsz też niedobry, bo dość łatwo go zdemaskować”.

Jest to jeden z rozdziałów książki Stanisława Krajskiego pt. “Polska, Kościół święta demokracja”, która ukazała się w 1996 r.