Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Medytacja (ale jaka?)



Zaniepokoiło mnie wszystko, co dzieje się wokół przyjazdu ks. Carla Arico, wiceprzewodniczącego i współzałożyciela organizacji Contemplative Outreach. Wybrał się on do Polski celem propagowania tzw. modlitwy głębi. W tym celu zorganizowano specjalną czterodniową sesję w programie której mają się znaleźć katechezy, adoracja, filmy i spotkania ze świadkami wiary i wspólne praktykowanie modlitwy kontemplacyjnej. Organizatorzy spotkania się spodziewają, że trwałym owocem sesji w Warszawie będą grupy modlitwy kontemplacyjnej, skupiające osoby nią zainteresowane. Informacja ta pojawiła na wielu stronach internetowych bez żadnych wyjaśnień na czym polega ta modlitwa głębi i wspólna kontemplacja. Jedyna wskazówka to ta, że wspomniana organizacja zajmuje się pielęgnowaniem i propagowaniem duchowej spuścizny trapistów: Thomasa Mertona oraz Thomasa Keatinga. Nie bardzo wiadomo dlaczego „duchowa spuścizna Kaetinga”, jeśli on jeszcze żyje i póki żyje może zmienić poglądy, ale co do spuścizny Mertona nie ma wątpliwości. Więc może zacząć od tej spuścizny.

Thomas Merton
Postać Thomasa Mertona (1915 – 1968) jest raczej ogólnie znana. Pisarz i poeta, nawrócony na katolicyzm, wstąpił do trapistów, pozostawił po sobie wiele książek. Wiadomo też, że fascynował się mistyką wschodnia i był pod jej wpływem. Niektórzy współcześni teologowie i duchowni często wyrażają się o nim jako o „mistyku”, wielkim mistrzu duchowym.
Kim był naprawdę Merton? Na pewno nie był on mistykiem w sensie katolickim. Praktykował (to jest właściwe słowo, bo chodziło mu o praktyki wschodnie i nie posiadał kontemplacji wlanej, charakterystycznej dla prawdziwych chrześcijańskich mistyków), praktykował z zapałem wszelkie metody medytacji i pseudomistyki, typowe dla Azjatyckiego Wschodu. Zachwycony nade wszystkim buddyzmem i jego odmiana zen, interesował się również taoizmem i innymi prądami myśli wschodniej, spotykał się z mnichami buddyjskimi, z którymi jak sam mówił rozumiał się całkowicie na naprawdę głębokim poziomie. Rozpoznawaliśmy w sobie pewną głębię duchowego doświadczenia i to jest pewne. Miałem wrażenie, że na tym poziomie buddyści mają większe doświadczenie niż kontemplatycy katoliccy.

Merton mimo nawrócenia, zasadniczo nie stał się wierzącym katolikiem. Wydaje się, że katolicyzm był jakimś etapem na jego osobistej drodze. Ciągle szukał swego miejsca, można by rzec – swego boga. Prowadziło go to do Azji, do lamów i do świeckich mistrzów buddyjskich. Zanotował w swoich dziennikach, że jedzie do Azji z chrześcijańskimi mantrami i z wielkim przeświadczeniem, że po latach oczekiwania, poszukiwań i kręcenia się w kółko - jest wreszcie na właściwej drodze. Pamiętajmy jednak, że wyjechał jako mnich trapista, który w życiu zakonnym nie odnalazł obiektu swego poszukiwania. W Azji spotkał się z Dalaj Lamą, który wyłożył mu zasady dzoghen, wyjaśnił cztery szlachetne prawdy buddyjskie, pouczył o istocie pustki i bodhicitty, pouczył go o filozoficznych celach i wynikach praktyki tantryzmu.
Jednak na długo przed wyjazdem do Azji Merton poszukiwał mądrości u różnych guru. Jednym z nich był Daisetz Teitaro Suzuki, japoński mistrz i propagator zen w Stanach Zjednoczonych. Oto słowa Mertona: Pisze do Pana człowiek, który bardzo podziwia zen i jest nim zainteresowany. Gdybym nie mógł oddychać zenem - prawdopodobnie duchowo bym się udusił. Merton wielokrotnie wyrażał się z największym podziwem : Suzuki domieszał drożdży intuicji zenistycznej do pęczniejącego już zaczynu myśli zachodniej poprzez swe kontakty z psychoanalizą, filozofią i myślą religijną. (sic!)

Były jezuita St. Obirek mówił o Mertonie (Tyg. Powszechny, 29.12.2002): Tak naprawdę piwo było dla Mertona tylko pretekstem do nawiązywania kontaktów z ludźmi. Niekiedy wyrzucał sobie, że za dużo wypił czy zjadł, ale w istocie ogarnięty był jedną pasją – Bogiem. Można nawet powiedzieć, że był pijany Bogiem, pragnął Go ujrzeć za wszelką cenę. To pragnienie zostało zaspokojone w zetknięciu ze skalnym wizerunkiem Buddy. Dodajmy, że to słynne „spotkanie” miało miejsce w czasie podróży Mertona do Bangkoku, gdzie w hotelu miał zginąć rażony prądem elektrycznym.

Dziwny to koniec życia „mistyka”. A właściwie dziwny byłby dla prawdziwego katolickiego mistyka, znane są przecież ostatnie chwile życia tylu wielkich świętych, którzy umierając byli świadomi bliskości spotkania z Chrystusem.
Gdy znaleziono ciało Mertona, było ono w znacznej mierze spalone, ale podobno jego twarz wyrażała głęboki spokój. A dla Tybetańczyków, których on tak podziwiał, wyładowanie elektryczne, które następuje w czasie uderzenia piorunu lub błyskawicy - to symbol spełnionego „ostatecznego oświecenia”. Nie wiemy czy Merton dostąpił swego buddyjskiego oświecenia. Wiemy jednak, że „spuścizna, która nam zostawił” nie jest katolicka, a bóg, czy raczej bożek, którego znalazł w postaci skalnego posągu Buddy nie jest Bogiem. Miał drogę do Boga, prostą i jasną, miał możliwość iść tą Drogą, jedyną Drogą, którą jest Chrystus, ale z tej Drogi zboczył. Zboczył na bezdroża.

Thomas Keating
Drugi ze wspomnianych mistrzów – Thomas Keating (ur. 1923), trapista, jest jednym z trzech ojców założycieli organizacji Contemplative Outreach i ruchu Centering Prayer. Jest bardzo płodnym pisarzem. Jak podają źródła, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy był opatem klasztoru trapistów św. Józefa w Spencer, Massachusetts, zapytał swoich współbraci czy da się użyć metody relaksacji i medytacji wschodniej do modlitwy chrześcijańskiej. Dwóch z nich - William Menniger i Basil Pennington przejęli się tą ideą i tak założono podwaliny pod obecnie rozpowszechnionym na całym świecie stowarzyszeniu Contemplative Outreach. Keating był opatem całe dwadzieścia lat (1961 – 1981), lata poświęcone rozmowom i spotkaniom z buddyjskimi mnichami, spotkaniom z przedstawicielami hinduizmu i głoszeniu rekolekcji dla mnichów cysterskich nie tylko przez buddyjskich mnichów, ale również i przez pewnego byłego trapistę, który porzucił zakon na rzecz Medytacji Transcedentalnej.(sic!)

Wydawałoby się, że te bardzo skrótowe wiadomości powinni być wystarczające, by odstraszyć każdego od modlitwy głębi (Centering Prayer). Jednakże, jak widać jest ona propagowana bez przeszkód.
Na czym polega ta medytacja, która ma doprowadzić do kontemplatywnego wzniesienia się. Poczytajmy samego Thomasa Keatinga1 (dalej wszystkie podkreślenia moje):

Modlitwa Głębi jest metodą, która ułatwia rozwój modlitwy kontemplacyjnej, poprzez przygotowanie nas do współpracy z tym darem. Celem tej metody nie jest zastąpienie innych metod modlitwy, po prostu stawia ona inne rodzaje modlitwy w nowej i pełniejszej perspektywie. Podczas modlitwy zgadzamy się na Bożą obecność i Boże działanie w naszym wnętrzu. W innych momentach nasze skupienie przesuwa się na zewnątrz w celu odkrycia Bożej obecności w każdym miejscu.
Zwracam uwagę na określenie modlitwy jako metody – sposobu odkrycia Bożej obecności w swoim wnętrzu i w każdym miejscu. Nie ma mowy o modlitwy jako akt uwielbienia Boga, oddania My chwały czy wyrażenia skruchy, prośby itd. Bóg we własnym wnętrzu i w każdym miejscu – to bardzo przypomina system monistyczny, choć pozornie brzmi po katolicku. Jaka więc jest ta metoda?

1. Wybierz duchowe słowo jako symbol twojej intencji zgody na obecność Boga i Jego działanie w twym wnętrzu.
2. Siedząc wygodnie z zamkniętymi oczami, wycisz się i w milczeniu wypowiedz duchowe słowo jako symbol twojej zgody na obecność Boga i Jego działanie w twym wnętrzu.
3. Kiedy uświadomisz sobie jakieś myśli, z wielką delikatnością powróć do duchowego słowa.
4. Po upływie czasu przeznaczonego na modlitwę, mając oczy ciągle zamknięte, pozostań przez dwie minuty w ciszy.


Po tych wskazówkach nie mamy wątpliwości, że chodzi o swego rodzaju mantrę (duchowe słowo) i ukryte uprawianie techniki zen (usiądź wygodnie z zamkniętymi oczami). Ale przyjrzyjmy się konkretnym wskazówkom:

1. Wybierz duchowe słowo jako symbol twojej intencji zgody na obecność Boga i Jego działanie w twym wnętrzu.
a) Duchowe słowo wyraża naszą intencję przebywania w Bożej obecności i skupienia się na Boskim działaniu.
b) Duchowe słowo powinno być wybrane podczas krótkiej modlitwy, w której powinniśmy poprosić Ducha Świętego o inspirację i pomoc w wybraniu słowa, które będzie dla nas najbardziej odpowiednie. Przykłady: Pan, Jezus, Ojciec, Matka, Maryja. Lub w innych językach: Kyrie, Jesus, Jeshua, Abba, Mater, Maria. Inne możliwości: Miłość, Pokój, Miłosierdzie, Cisza, Spokój, Wiara, Ufność, Tak. Lub w innych językach: Amor, Shalom, Amen.
c) Po wybraniu słowa nie zmieniamy go podczas modlitwy, gdyż to oznaczałoby ponowne podjęcie myślenia.
d) Dla niektórych ludzi wewnętrzne spojrzenie na Boga może być bardziej odpowiednie niż duchowe słowo. W tym przypadku można wyrazić zgodę na Bożą obecność i Jego działanie w naszym wnętrzu poprzez wewnętrzne spojrzenie na Boga. Wszystkie uwagi odnoszące się do duchowego słowa, odnoszą się także do duchowego spojrzenia.


2. Siedząc wygodnie z zamkniętymi oczami, wycisz się i w milczeniu wypowiedz duchowe słowo jako symbol twojej zgody na obecność Boga i Jego działanie w twym wnętrzu.
a) Nasza pozycja modlitewna powinna być relatywnie wygodna, tzn. siedzenie powinno być na tyle wygodne, abyśmy podczas modlitwy nie musieli myśleć o niewygodzie naszego ciała. Zbyt wygodna pozycja może przyczynić się do zaśnięcia podczas modlitwy.
b) Niezależnie od naszego wyboru pozycji siedzącej, nasze plecy powinny być wyprostowane.
c) Jeśli zaśniemy, to o ile to jest możliwe, przez kilka minut po ocknięciu się kontynuujemy modlitwę.
d) Ponieważ naturalną konsekwencją praktykowanie tej metody modlitwy bezpośrednio po głównym posiłku jest duża senność, lepiej jest nie rozpoczynać Modlitwy Głębi wcześnie niż godzinę po posiłku. Modlenie się tą metodą bezpośrednio przed nocnym spoczynkiem, może wpłynąć negatywnie na nasz sen.
e) Zamykamy oczy po to, aby to, co się dzieje wokół nas oraz w nas samych nie angażowało naszej uwagi.
f) Duchowe słowo stosujemy wewnętrznie i z taką delikatnością jaka jest wymagana przy kładzeniu piórka na wacie.

3. Kiedy uświadomisz sobie jakieś myśli, z wielką delikatnością powróć do duchowego słowa.
a) „Myśl” jest szerokim pojęciem określającym wszelkie wrażenie takie jak np. wrażenia zmysłowe, uczucia, wyobrażenia, pamięć, uwagi, komentarze itp.
b) Myśli są normalną częścią Modlitwy Głębi.
c) Wyrażenie: „z wielką delikatnością powróć do duchowego słowa” wskazuje na minimalny wysiłek jaki jest wymagany do reakcji na uświadomione myśli. Powtarzanie duchowego słowa jest jedyną czynnością, którą podejmujemy podczas Modlitwy Głębi.
d) Wraz z praktyką modlitwy duchowe słowo może stać się bardzo niewyraźne lub nawet zniknąć całkowicie.


4. Po upłynięciu czasu przeznaczonego na modlitwę, mając oczy ciągle zamknięte, pozostań przez dwie minuty w ciszy.
a) Jeśli modlitwa praktykowana jest w grupie, podczas tych dodatkowych 2-3 minut lider może na głos odmówić modlitwę Ojcze Nasz, inni słuchają w milczeniu.
b) Te dodatkowe 2-3 minuty dają naszej psychice czas do dostosowania się do zewnętrznych wrażeń oraz umożliwiają nam wprowadzenie atmosfery ciszy do naszego codziennego życia.


No i uwagi praktyczne, udzielone przez samego mistrza:
1. Na modlitwę powinniśmy poświęcić przynajmniej 20 minut. Polecane są dwie sesje na dzień. Jedna z samego rana po przebudzeniu i druga po południu lub wczesnym wieczorem.
2. Koniec modlitwy może być wskazany przez zegarek z timerem lub alarmem, pod warunkiem, że nie tyka i dźwięk alarmu nie jest zbyt głośny. (Można także użyć 60 minutową taśmę, na której nagrywamy muzykę ma pierwszych pięciu i ostatnich pięciu minutach taśmy, pozostawiając między tymi nagraniami dwudziestominutową nienagraną przestrzeń)
.
3. Główne efekty Modlitwy Głębi doświadczane są w codziennym życiu, a nie podczas samej modlitwy.

I na koniec – możliwe skutki:
a. Możemy odczuć delikatne bóle, swędzenie czy też drgania w różnych miejscach naszego ciała, lub ogólną nerwowość. Jest to zwykle konsekwencją rozwiązywania się w nas emocjonalnych węzłów, które istnieją w naszym ciele.
b. Możemy także odczuć ekstremalną ciężkość lub lekkość. To jest zwykle spowodowane dużym skupieniem duchowym.
c. W obu tych przypadkach, nie przywiązujemy do tych wrażeń naszej uwagi, lub ewentualnie możemy pozwolić naszemu rozumowi odpocząć przez krótką chwilę w tych wrażeniach, po czym wracamy do duchowego słowa.


Zacytowałam ogromny fragment wypowiedzi T. Keatinga. Fragment mocno niepokojący. Jeśli ktoś ma jednak wątpliwości co do dziwaczności tej modlitwy (a raczej metody) może poszukać w Internecie filmy z sesji modlitewnych. Jest wiele takich filmików, ukazujących siedzących z zamkniętymi oczami i „medytujących” w grupach ludzi. Jest wiele takich, gdzie można się dowiedzieć, że owe „słowo duchowe” najczęściej dawane jest przez lidera grupy poszczególnym osobom.
Czy po przeczytaniu tego wszystkiego można mieć jeszcze wątpliwości, że chodzi o buddyjską metodę zen? Wszystko się zgadza – jest wygodna pozycja do siedzenia (jeszcze nie ma nakazu siedzieć w pozycji lotosu, ale jest to logiczny skutek na dłuższą metę), jest mantra (duchowe słowo), co prawda nie jest wymawiana głośno, ale to nie jest istotną różnicą,. Istotne jest dochodzenie do stanu pustki, w której ponoć można odkryć Boga, znajdującego się we wnętrzu człowieka. Dochodzenie do stanu pustki celem wyzwolenia się od myśli, uczuć, odczuć. Stan pustki, w którym można połączyć się z Bogiem (?), z bóstwem (?) czy osiągnąć nirwanę (?), a może połączenie z siłami kosmicznymi.

Być może ktoś powie, że przesadzam, że nie widzę chęci pogłębienia chrześcijańskiej modlitwy, a podkładam określone treści, tam gdzie ich nie ma. Zacytuję więc jeszcze raz myśl samego Keatinga. W swojej książce Otwarty umysł, otwarte serce wypowiada się on na temat Eucharystii2: Eucharystia jest celebracją samego życia. W niej spotykają się wszystkie istotne elementy kosmosu, wyłaniają się w świadomości osoby ludzkiej i przemieniają ludzką świadomość w boską. Jest to ujawnienie się boskości i poprzez wspólnotę chrześcijańską. Otrzymujemy Eucharystię, by stać się Eucharystią.

I jeszcze jeden znamienny cytat3. Proszę uważnie się wczytać (podkreślenia moje):
Modlitwa kontemplacyjna daje nam spontaniczną swobodę szukania związku z Bogiem oraz uwrażliwia nas na natchnienia Ducha Świętego. Z chwilą, gdy zaczyna się podróż duchowa, znika kwestia tego, co złe lub dobre. Pojawia się kwestia tego, co dobre, lepsze i najlepsze, a wreszcie poza wszelką klasyfikacją.
I dalej:
Innymi słowy, przyjęcie Chrystusa jest symbolem przemiany, ponieważ pokarm przemieniony zostaje w nas w ciało. Z psychologicznego punktu widzenia jest to zrozumiałe. Jednak wedle doktryny chrześcijańskiej, z perspektywy duchowej to Chrystus przemienia nas w swoje duchowe ciało i stajemy się członkami mistycznego ciała Chrystusa. Jego duch zamieszkuje w nas i manifestuje siebie, co przejawia się w owocach Ducha Świętego, miłosierdzia, radości i pokoju. Oto oznaki, że wewnętrzna przemiana dokonuje się. Są one daleko ważniejsze od statystki tego, ile razy odwiedziliśmy kościół, ile odmówiliśmy różańców, w ilu mszach uczestniczyliśmy. To są środki. W pewnym momencie, nie potrzebujemy środków tak bardzo, ponieważ nieustannie trwamy w obecności Boga.
Zatem, wszelkie praktyki religijne, która są niezwykle cenne na pewnym etapie podróży duchowej, nie tracąc na wartości (wszak nie mówimy o ich odrzuceniu), ustępują miejsca w hierarchii. Otrzymujemy swobodę ich używania zależnie od okoliczności oraz naszego postępu. Jeśli więc wyrzucą nas ze wspólnoty zakonnej, nie będzie to jeszcze koniec świata. Gdy nie możemy iść do kościoła, to również nie koniec świata. Mógłbym wręcz dodać, iż dopuszczałbym sytuację, że zamiast uczestnictwa w niedzielnej mszy, spędzimy niekiedy czas na grze w golfa. Nie mówię o każdej niedzieli. Ale, gdy zdarzają się okresy, że odczuwamy zmęczenie, albo napięcie tak duże, iż nasz organizm domaga się odstępstwa, a ponieważ Bóg trwa przy nas, wówczas czemu nie zagrać dziewięciu dołków w Jego obecności.

Basil Pennington
Kolejne ważne nazwisko w historii organizacji Contemplative Outreach to Basil Pennington (1931–2005). Trapista, autor wielu książek. Jego podstawowa praca na temat Modlitwy Głębi była opublikowana po raz pierwszy w 1980 roku, do roku 2002 doczekała się milion egzemplarzy. Tłumaczona na kilka języków, również na polski.

Poglądy Penningtona nie różnią się zasadniczo od tych Keatinga. Tylko w jednej sprawie idzie on dalej od Keatinga – w sprawie seksualności. Swego czasu udzielił on wywiadu Simeonowi Alev pod wymownym tytułem Czy Chrystus mógł by być kobietą. Nie będę omawiać całego wywiadu – jest dostępny w Internecie4. Zwrócę uwagę tylko na dwie wypowiedzi. Pierwsza dotyczy bezpośrednio seksualności osoby ludzkiej:
Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób wyrażeniem Boskiego bytu i życia. I myślę, że ostatecznie wszyscy jesteśmy bi i to mnie przekonuje, że nie można mówić o orientacji seksualnej jako o podstawowej zasady swojej duchowości.
Oczywiście powołuje się on na św. Pawła, który zupełnie w innym sensie mówi, że nie ma już mężczyzny i kobiety. (Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie – por. Ga 3,28). Jako logiczny wniosek wyprowadza możliwość udzielania świeceń kapłańskich kobiet. Na pytanie dziennikarza czy jednak ta sprawa nie została już definitywnie rozstrzygnięta przez Jana Pawła II (wywiad miał miejsce po ogłoszeniu Listu Apostolskiego Ordinatio Sacerdotalis), Pennington odpowiada nie tylko w sposób wykrętny, ale powiedziałabym podły! Otóż zwraca on uwagę na to, że prawie jednocześnie z wydaniem Listu Apostolskiego Jan Paweł II wyraził ubolewanie z powodu potraktowania Galileusza przez ówczesnej hierarchii. To było jak puszczenie oczka, mówi Pennington, to tak, jakby Papież powiedział – Kościół się kiedyś pomylił w sprawie Galileusza, to teraz też może się myli, ale nie przyszedł jeszcze czas na ordynację kobiet. Tym samym dał nam nadzieję, że ten czas przyjdzie. Zaiste, wyjątkowo pokrętna wypowiedź, która jednak pokazuje jakie są przekonania jej autora. Czy to są przekonania katolickie?

Nie komentowaliśmy dotychczas przytoczonych cytatów. Jednak chyba już czas na to, czas na wskazanie zagrożeń i na podkreślenie chociażby pobieżnie tego, co jest bardzo dalekie od zdrowej nauki katolickiej. Przedtem jednak skomentujemy „logo” Organizacji Contemplative Outreach.
[Rozmiar: 23421 bajtów] Jak na swoich stronach podaje Contemplative Outreach logo to pochodzi od monogramu „Wybawcy Hioba” (Job’s Redeemer).
Po przeczytaniu bardzo długiej, nudnej i wątpliwej egzegezy Księgi Hioba dowiadujemy się, że w tym monogramie zawarty jest symbol cierpliwego oczekiwania, zaś literki po lewej i prawej strony krzyża to alfa i omega. (Bardzo dziwna omega! Jeśli przypomina jakąś literę, to raczej hebrajską szin ש ([Rozmiar: 1061 bajtów])lub Ш (sz) cyrylicy.) Symbolika litery szin jest bardzo rozległa – może być znakiem Horusa, ale również i znakiem Stróża Izraela. Niektórzy widzą w literze szin trzykrotne waw (ו), która jest szósta literą alfabetu hebrajskiego. Traktują to wtedy jako symbol 666, czyli liczby Bestii. Wartość liczbowa szin jest 300.
Kwiatki pod ramionami krzyża w zamyśle Organizacji mają oznaczać obfitość życia i zmartwychwstanie, choć nie bardzo wiadomo dlaczego wybrano kwiaty. Kwiat jest też symbolem centrum mistycznego, logiki, symetrii; bezużytecznego piękna, kobiecego piękna; zła, szatana. Nie wiadomo czy nie ukryto w tych kwiatkach więcej symboliki. Koło zaś, jak zaznaczone jest na stronie Organizacji, jest znakiem ciągłego procesu, czegoś nieprzerwanego. W tym przypadku nie musimy odwoływać się do innych możliwości odczytania symbolu – jest to jawne nawiązanie do buddyzmu. Poniżej można zobaczyć symbol buddyjski zen. Niezmienna ciągłość i pustka!
          [Rozmiar: 6325 bajtów]
Niebezpieczeństwa i zagrożenia
Zabierając się do napisania tego artykułu przejrzałam ogromną ilość materiału, związanego z Modlitwą Głębi. Obejrzałam mnóstwo filmików, które dość łatwo można znaleźć na Youtube. Przeczytałam mnóstwo wywiadów i wypowiedzi tak zwolenników, jak i przeciwników medytacji „głębi”. Przeczytałam również wiele stronic wyżej wspomnianych autorów, przejrzałam niektóre z ich dzieł. Moje przerażenie wzrastało w miarę wchodzenia w temat. Rysował się coraz wyraźniej fakt, że mamy do czynienia z niebezpiecznym synkretyzmem religijnym, spotykamy się z treściami nie mającymi nic wspólnego nie tylko z katolicyzmem, ale i z szeroko pojętym chrześcijaństwem. Inaczej rzecz biorąc - spotykamy się z groźną infiltracją katolicyzmu przez buddyzm i inne religie Dalekiego Wschodu.
Wiele osób uwierzyło, że proponowany sposób modlitwy (głębi) jest zgodny z tradycja katolicką. Częste powoływanie się na św. Teresę z Avila (zresztą absolutnie nie pasujące do Jej nauki, ale ludzie chętnie uwierzą autorytetom, większość bowiem nie czytało Jej dzieł) doprowadziło do przekonania, że chodzi o prawdziwą modlitwę. W rzeczywistości jednak technika (metoda) tej modlitwy nie jest ani chrześcijańska, ani nie jest w ogóle modlitwą. Wszystko odbywa się na poziomie ludzkim, jest tylko działaniem człowieka, mające na celu doprowadzenia praktykującego do głębi swego istnienia. Podkreślam – swego! Skutki tego mogą być opłakane.
Modlitwa „głębi” zakłada, że praktykujący ma doświadczyć obecności Boga, który „mieszka w człowieku” i należy to doświadczyć, odkryć, odnaleźć w sobie. Mamy do czynienie z monizmem. Chrześcijanin jednak wie, że nie na tym polega relacja z Bogiem. Chrześcijanin wie, że Bóg jest Osobowy, Jeden w Trójcy Świętej, że jest całkowicie różny od człowieka, którego jest Stwórcą i nieskończenie przerasta swoje stworzenie.

Modlitwa chrześcijańska jest wołaniem człowieka grzesznego do Boga Doskonałego, jest pokornym poddaniem się Bogu, jest jednocześnie oddanie Bogu chwały, uznaniem swojej nicości i wzniesieniem swej duszy ku górze, ku Bogu, a nie wchodzenie w siebie. Warto by ci, którzy tak chętnie propagują „modlitwę głębi” sięgnęli do którejkolwiek modlitwy największej mistyczki Kościoła – św. Katarzyny Sieneńskiej.
Porównajmy na chwilę Jej modlitwę z propozycjami „modlitwy głębi”
O Duchu Święty, przyjdź do mojego serca, 0 Boże żywy, mocą Twoją świętą pociągnij me serce ku Sobie. Racz mi udzielić roztropnej miłości i daru świętej bojaźni. Zachowaj mnie od wszelkiej złej myśli. Niech miłość Twoja będzie mi żarem i światłem, ażeby każdy ciężar stał mi się lekkim ciężarem. Święty mój Ojcze i słodki mój Panie, wspomóż mnie w każdej Twej służbie. Daj mi miłość Twoją! Amen.

Jest tu prośba o przyjście Ducha Świętego do serca, prośba, a nie odkrywanie Go w sobie. Jest prośba o przyciągnięcie w górę, ku Bogu. Prośba o zachowanie od grzechu, prośba o pomoc w życiu codziennym.
Jak to się ma do stwierdzenia, że duch zamieszkuje w nas i manifestuje siebie i znika kwestia tego, co złe lub dobre. Modlitwa Katarzyny to chyba najlepszy wyraz tej ogromnej różnicy między Stwórcą a stworzeniem, a jednocześnie – najlepszy wyraz uległości i ufności stworzenia do swego Boga.
Porównanie metody głębi z modlitwą Katarzyny powinno nam dodatkowo uświadomić, ze mamy do czynienia z dwiema różnymi koncepcjami Boga i całej rzeczywistości. Religie Wschodu nie odmawiają istnienie jakiegoś bóstwa, boga, lecz widza go jako część całego wszechświata, jako pewna siła, może wielka i niezrozumiała, ale identyczna z całą rzeczywistością. Wszelkie bóstwa są tylko emanacje czy awatary kolejnych emanacji bóstwa. Jak zaznaczyliśmy już – mamy do czynienia z systemem monistycznym – jest tylko jedna zasada, jedno „źródło” wszystkiego. System monistyczny może przyjmować formę panteistyczną, ale nie zależnie od tego czy mamy do czynienia z panteizmem czy z innym monizmem, tylko w świetle takiego pojmowania rzeczywistości jest możliwe poszukiwanie boga w sobie. Bo jeśli wszystko jest bogiem to dlaczego by nie znaleźć go i w sobie? Jest to całkiem logiczny wniosek, nie mający jednak nic wspólnego z chrześcijańskim systemem filozoficznym.

Zamieszkanie Boga w człowieku, o którym mówi chrześcijaństwo, polega zupełnie na czymś innym. Wspomnieliśmy już dobitnie o różnicy między Stwórca a stworzeniem. Stworzenie zaś powołane jest do istnienia z nicości, mało tego jest gatunkowo różne – człowiek zaś jest korona stworzenia. Mimo to jednak jako obciążony grzechem pierworodnym skazany jest na śmierć, od której wybawił go Jezus Chrystus. Chrystusa nie można odnaleźć w sobie, choć przez łaskę może On zamieszkać w sercu człowieka. Lecz nie ma tu automatyzmu! Konieczna jest łaska chrztu, łaska sakramentalna, uświęcająca, inaczej rzecz biorąc – tylko łaska umożliwia zamieszkanie Trójcy Świętej w sercu człowieka. Łaski jednak nie można zyskać przez techniki i praktyki. Do tego potrzebne są tak bardzo wzgardzone przez Keatinga praktyki religijne, sakramenty, uczestnictwo we mszy św. (nawet niedzielnej – sic!).
Nic dziwnego, że Keating lekką ręką odrzuca sakramenty. Jeśli dla niego Eucharystia jest miejscem spotkania mocy kosmicznych (słychać tu złowieszcze echo nauki Theiharda) za działaniem których świadomość ludzka osiąga boskość, jeśli ta boskość została znaleziona przez wgląd w siebie – to całkowicie logicznym wnioskiem jest odrzucenie mszy św., wystarczy dojść do odpowiedniego stopnia wejścia w głąb własnej istoty i stać się samemu sobie bogiem. (Przypomnijmy sobie cytowany wyżej fragment o Eucharystii: Eucharystia jest celebracją samego życia. W niej spotykają się wszystkie istotne elementy kosmosu, wyłaniają się w świadomości osoby ludzkiej i przemieniają ludzką świadomość w boską. Jest to ujawnienie się boskości poprzez wspólnotę chrześcijańską. Otrzymujemy Eucharystię, by stać się Eucharystią)
Mając do czynienia z światopoglądem monistycznym nie możemy się dziwić Penningtonowi, że uważa osobę ludzką za bi-seksualną. Jest to logiczne – jeśli cała rzeczywistość jest jedna – to jaka różnica czy się jest mężczyzną czy kobietą.
Zachwyt Mertona duchowością Dalekiego Wschodu został przekazany i zakotwiczony mocno w organizacji Contemplative Outreach. Jej liderzy tkwią w tej duchowości głęboko i jakby nie widzieli jak daleko odeszli od chrześcijaństwa. Zakładamy, że robili i robią to w dobrej wierze. Nie chcemy myśleć, że kieruje nimi chęć zniszczenia chrześcijaństwa i doprowadzenia do synkretyzmu religijnego. Choć nie można się nie dziwić, że nie zdają sobie sprawę z zagrożeń, które taki synkretyzm nosi – nie tylko dla pojedynczych adeptów, dla całych grup, bo monizmy wschodnie wcześniej czy później prowadzą do idei reinkarnacji, która nieuchronnie prowadzi do rasizmu różnego rodzaju.

Wróćmy do modlitwy głębi. Metoda jest zapożyczona od zen (zazen). Nie tylko powtarzanie mantry (słowo duchowe) i wyprostowane siedzenie, również ścisłe określony czas modlitwy jest praktyką znana w zen (na ogół tak samo - 20 min.) Ale nie tylko praktyki zen znają taki sposób koncentracji. Ten czas, sposób powtarzania mantry jest typowy dla praktyk hipnotycznych. Ocieramy się tu o autohipnozę. Mając na uwadze, że wiele takich modlitw odbywa się we wspólnotach (jakich mają nadzieje propagatorzy „głębi” założyć w Polsce), co oznacza, że odbywa się pod przewodnictwem lidera (który wyznacza „słowa duchowe” dla konkretnych osób) – mamy tu już działania ściśle hipnotyczne. Spotkałam opinię pewnego prof. psychologii, który po przeczytaniu opisu „metody modlitwy” jednoznacznie stwierdził, że chodzi o rodzaj hipnozy i zalecił zbadanie ciśnienia krwi, częstości oddechów, poziomu kwasu mlekowego we krwi i galwanicznej przewodności skóry. Nie znalazłam jednak żadnej „wspólnoty modlitewnej”, która wyraziłaby zgodę na takie badania. Być może liderzy nie dopuścili do badan, bo bali się wyników? Ciekawe, że sam Keaning wspomina, że gdy rozpoczynał eksperymenty z „modlitwą głębi”, niektórzy z mnichów i gości chodzili naokoło domu „jak zombi”. Przypomina to efekty innego rodzaju medytacji, tzw. Medytacji Transcedentalnej (MT), o której była pobieżnie wspomieliśmy powyżej. Pennington zresztą nie miał nic przeciwko temu, by chrześcijanin uczestniczył w seansach MT.

MT jest zasadniczo próbą przystosowania hinduizmu do kultury zachodniej. Twórca MT Maharishi Mahesh Yogi (1917(?) - 2008, nie bardzo wiadomo kiedy się urodził, bo ukrywał swojego prawdziwego wieku przed uczniami) zaproponował technikę relaksacyjną, polegająca na powtarzaniu wyuczonej mantry, którą Maharishi sprzedawał swoim uczniom za 50 dolarów albo 20 funtów. Zalecał on zanurzyć się głęboko, głęboko odpocząć przez piętnaście lub dwadzieścia minut dwa razy dziennie i tak doświadczyć Absolutu. Był jednym z guru ruchu hippisowskiego, również był duchowym przewodnikiem beatlesów .
Otóż ks. Pennington zalecał praktyki MT i wyjaśniał – chrześcijanin wie, że ten Absolut to nasz Bóg miłości, Ojciec, Syn i Duch Święty, który mieszka w nas. Gdy zejdzie do swej najgłębszej istoty odnajdzie w sobie obraz i podobieństwo Boże i odnajdzie samego Boga. Ks. Pennington jednak zapomniał dodać, że chrześcijanin, który uczestniczy w MT grzeszy ciężko, bo przekracza Drugie Przykazanie – uczestnictwo w MT wymaga rytów inicjacyjnych, polegających na oddawanie kultu zmarłym guru. Na marginesie dodam, że zdarzało mi się spotkać ludzi zrozpaczonych po eksperymentach MT czy to z powodu cierpień i chorób, na które lekarze nie byli w stanie pomóc, czy to – i co grosze – z powodu wciągnięcia w kręgi MT młodych osób (dzieci, młodzieży), którzy nie raz znikali bez śladu. Należy pamiętać, że współcześnie mamy do czynienia z najróżniejszymi manipulacjami na wszystkich poziomach, na poziomie religijnym też. I że w tym zawsze uczestniczą i manipulatorzy, i manipulowani. Przykład Maharishi jako biznesmena sprytnego i dobrze wychodzącego na interesie MT jest bardzo wymowny.

Szerzenie się technik „modlitwy głębi” jest ogromnie niepokojące. W Stanach Zjednoczonych te techniki należą do obowiązkowych zajęć z religii w niektórych szkołach katolickich. W Internecie bez trudu można przeczytać zrozpaczone listy rodziców, którzy nie wiedza jak mogą pomóc swoim dzieciom, które po takich praktykach mają koszmary nocne lub zwidy. Przypomina się wypowiedź Keatinga – jego goście chodzili „jak zombi” na około domu.
Pewna dwunastoletnia dziewczynka po praktykowaniu „modlitwy głębi” zaczęła widzieć jakiejś strasznej postaci. Gdy próbowała ją przegonić, postać ta śmiała się jej w twarz. Śmiech tego typu jest charakterystyczny dla złego ducha. Sprawa małej Krysti skończyła się szczęśliwie z pomocą egzorcysty. Można znaleźć więcej podobnych opisów. Powstaje pytanie – z czym mamy do czynienia? Czy tylko z metodą typu zen, czy też nie z działaniem złego ducha?

Sprawa zaszła za daleko. Nie da się zatrzymać powstawania grup medytujących. Pisząc ten artykuł zdaje sobie z tego sprawę. Ale jednak piszę, piszę z nadzieją, że ostrzeżenie dotrze chociaż do kilku osób.
I ostatnie słowa – jeśli kiedyś mamy wątpliwości co do tego czy jakaś metoda jest katolicka czy nie – spójrzmy na nią przez pryzmat Maryjny. Jeśli nie ma Maryi – nie ma katolicyzmu! Wzmianka o Maryi jako o „słowie duchowym” nie jest równoważna z nabożeństwem do Niej. Jeśli nie ma Maryi i świętych – nie mamy do czynienia z katolicyzmem.

Zakończmy modlitwą św. Katarzyny, wielkiej Mistyczki, wielkiej Świętej, Doktora Kościoła. Będzie to modlitwa Maryjna, prawdziwa modlitwa katolicka:

O Maryjo, Świątynio Trójcy;
Maryjo, Nosicielko Ognia...
Maryjo, Ziemio urodzajna.
Ty jesteś tą młodą rośliną,
która dała nam wonny kwiat
Słowa jednorodzonego, Syna Boga,
w Tobie bowiem zostało zasiane to Słowo.

Do Ciebie się uciekam, Maryjo,
Tobie oddaję moje błaganie za słodką oblubienicą Chrystusa
oraz za Jego Wikariusza na ziemi,
ażeby do prowadzenia Kościoła świętego
otrzymał światło rozwagi i roztropności.


Maria K. Kominek OPs
22 czerwca 2011


1Wszystkie cytaty z Thomas Keating OSCO, Czym jest modlitwa głębi,
http://www.eccc.pl/p/czytelnia/czytelnia-czym-jest-modlitwa-glebi-thomas-keating-ocso.html

2T. Keating, Open Mind, Open Hart, A. House, s.122
3T. Kaeting, Bóg zamieszkujący w nas,
http://www.wccm.pl/index.php?id=443

4Could Christ Have Been a Woman?,
http://www.enlightennext.org/magazine/j16/pennington.asp?page=3