Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Polskie Krzyże

 

W moich pamiątkach, zgromadzonych z lat różnych, znajduje się cała kolekcja znaczków z czasów Solidarności. Kolekcja to duże  słowo, bo i znaczków tych nie jest tak wiele, a i miejsce dla tej kolekcji jest bardzo skromne, bo leżą sobie w szufladzie. Tylko jeden z nich stoi już dwadzieścia osiem lat na poczesnym miejscu. Stoi na półce obok innych, bardzo drogich dla mnie pamiątek, takich jak na przykład drewniana łyżka, którą używał mój św. p. Ojciec w łagrze. To znaczek, już wyblakły, z kolorowym zdjęciem Krzyża z kwiatów na Placu Zwycięstwa w Warszawie. Dlaczego ten, a nie inny znaczek stal się dla mnie tak ważny? Przecież nie trzymam na półce znaczka, który nosiłam w czasie Solidarności czy w stanie wojennym. Tylko ten – z krzyżem z kwiatów. Trzymam go na poczesnym miejscu, bo ten znaczek to symbol. Jest na nim  ten Nielegalny Krzyż, który nas wtedy jednoczył dawał nam siły. Mam go teraz przed sobą na biurku i słucham jak Jan Pietrzak śpiewa swoją pieśń o Nielegalnych Kwiatach.

Tak, to były nielegalne kwiaty, kwiaty niechciane, kwiaty, których bała się „władza ludowa”, bała się tak bardzo, że uruchomiała cała swoja potęgę, by te kwiaty zwalczyć. Zwalczyć… Kwiaty czy krzyż? Mam wrażenie, że gdybyśmy wtedy układali jakiś inny symbol, władza mogłaby to łatwiej „przełknąć”. Ale krzyż! Krzyż był dla nich nie do zniesienia.

Krzyż układało się w ciągu dnia. Chodziło się tam z kwiatami, układało się samemu lub podawało się osobom, które tam pełniły dyżury. I jak  można sobie dopowiedzieć, te osoby to w większości były starsze panie, których wtedy jeszcze nie nazywano „moherami”. Wtedy mówiło się o warchołach  i wichrzycielach. A w nocy milicja zbierała kwiaty i je wyrzucała. Następnego dnia jednak znowu zakwitał tam Krzyż.

Stawało się przy krzyżu, śpiewało się  pieśni patriotyczne i religijne i było się czujnym. Patrzyliśmy w kierunku hotelu Victoria, bo zawyczaj zza niwgo wychodziły grupy ZOMO. Zomowcy stawali w szeregu, tłukli palkami w tarcze i powoli podchodzili. Wtedy trzeba było uciekać. Kto się spóźniał był narażony na strumień wody z armatki wodnej. Najczęściej więc ofiarami były starsze osoby i matki z dziećmi. A ludzi było codziennie dużo, różnych – młodych, starszych i starych.

Był wtedy w Warszawie taki zwyczaj, że młode pary po ślubie szły do jakiegoś pomnika i tam panna młoda zostawiała swoje kwiaty. Najczęściej szli pod pomnik Nike Warszawskiej (wtedy on stal na Placu Teatralnym, przed Teatrem Wielkim). Lecz gdy na Placu Zwycięstwa leżał Krzyż z kwiatów, młode pary podchodziły pod ten Krzyż by pomodlić się i zostawić swoje kwiaty. Takie to były czasy, śmiem powiedzieć – były to bardzo „polskie czasy”, kiedy byliśmy zjednoczeni przy tym Krzyżu, zjednoczeni jako Polacy i jako katolicy. Te czasy minęły.

Teraz też mamy Krzyż, który jest znienawidzony przez władzę. Sytuacja jest jednak inna. Nie widać teraz w bocznych uliczkach (jeszcze nie widać?) armatek wodnych. Nie ma zomowców, są jednak inne formacje. Jest i policja. Ta jednak biernie się przygląda, gdy na modlących się ludzi napadają podpite wyrostki. Prawdopodobnie czeka na moment, kiedy ktoś z czuwających przy Krzyżu straci cierpliwość i odpowie na zaczepki prowokatorów. Wtedy policja zainterweniuje, usłużna telewizja, anonimowo obecna, sfilmuje „zajście”, a potem będzie można napisać w mediach, że warcholstwo wichrzycieli spod Krzyża było tak wielkie, że trzeba było wkroczyć, ludzi poturbować, Krzyż usunąć. Ale ludzie się modlą, z nimi są ich aniołowie stróże i Matka Boża ich wspomaga. Więc modlą się i nie reagują na prostackie zaczepki.

Krzyż pod Pałacem Namiestnikowskim jest symbolem (podobnie jak ten z Placu Zwycięstwa) naszej wiary i naszej jedności. W tym miejscu, gdzie on teraz stoi, byliśmy w dniach Żałoby zjednoczeni. I tego to dzisiejsze władze znieść nie mogą. Dal nich jest to klęska. Tyle lat pracy nad demoralizacja Narodu, tyle wysiłku, a jednak nie udało się do końca zniszczyć Polski! Przecież na to poświęcono ponad 40 lat komunizmu i 20 lat liberalizmu. Na niszczenie wiary, na wmawianie, że wiara to sprawa prywatna i że jej miejsce jest w zakrystii, a miejsce Krzyża na cmentarzu lub w kościele, ale nie wolno demonstrować swojej wiary, swego przywiązania do Krzyża. A na dodatek – nie wolno się jednoczyć! Niech każdy zajmie się własnymi sprawami, niech dba o własny sukces, a wiara i patriotyzm – to sprawy dla ciemnogrodu!

A jednak dwa razy w ciągu ostatnich lat nasi władcy (tutejsi i ich mocodawcy) mogli się przekonać, że wiele ich wysiłków poszło na marne. Pierwszy raz – po śmierci Sł. B. Jana Pawła II. Ludzie wtedy wyszli na ulice palić znicze, śpiewać pieśni religijne, płakać. Władza okazała wspaniałomyślność – nie zakazała, nawet pomagała – rozstawiła na ulicach telebimy, na których pokazywano filmy z życia zmarłego Papieża, pozwoliła sprzedawać znicze, okazała dobrą twarz. Nie na długo! Ten fenomen Polaków, jednoczenie się w chwilach ważnych, przeraził władzę i po krótkim czasie znalazła sposób na zmącenie nastrojów, na dzielenie, na wprowadzenie zamętu. Oskarżono o. Konrada Hejmo o bycie TW. Oskarżono jego, bo on wprowadzał polskie pielgrzymki do Jana Pawła i ludzie go znali.Uderzono więc jednocześnie w ludzi, burząc ich zaufanie do Kościoła, uderzono też w Kościół, rzucając cień na duchownego, który był blisko Papieża. Potem o sprawie zamilczano, bo nie chodziło o jakąś tam „prawdę”, tylko o rozbicie tego niechcianego zjednoczenia.

Zjednoczenie ludzi pod Pałacem po 10 kwietnia też przekroczyło wszelkie oczekiwania. Bo ludzie jednoczyli się nie tylko pod Pałacem, nie tylko w Warszawie, podobnie było Krakowie, podobnie było wszędzie, gdzie się odbywały pogrzeby ofiar. I co gorzej – ludzie jednoczyli się pod Krzyżem! Zaczęli znowu śpiewać pieśni religijne i patriotyczne, modlić się publicznie, przynosić kwiaty i znicze. Krzyż przed Pałacem stał się miejscem, gdzie można pójść, złożyć hołd tym, co zginęli w Smoleńsku na służbie Ojczyzny, tym, których śmierć jest tak bardzo wymowna w świetle Katynia. I jednocześnie miejsce wokół Krzyża stało się miejscem gdzie można poczuć, że jesteśmy razem, że razem wierzymy, że razem jeszcze mamy siłę być Polakami.

Trzeba było z tym skończyć. No i zawarto ugodę – przeniosą Krzyż do kościoła św. Anny, bo kościół to miejsce godne dla Krzyża, a Pałac Namiestnikowski należy do wszystkich – do wierzących i do niewierzących i w ogóle nie można sobie stawiać krzyży gdzie się zechce. Usunąć należy z miejsc publicznych wszelkie krzyże!

Zgodzono się przenieść Krzyż do kościoła św. Anny… Ciekawe czy ci, którzy decydowali o wyborze miejsca zrobili to celowo? Dlaczego akurat św. Anna? Przecież w poprzednich rozmowach padała propozycja przeniesienia tego Krzyża do budującego się Ołtarza Ojczyzny w kościele św. Krzyża. Nasuwa się przypuszczenie, że ktoś prawdopodobnie jeszcze we wstępnych rozmowach, kiedy jeszcze „decydenci w sprawie Krzyża” uważali, że wszystko pójdzie gładko i bezboleśnie, nie chciał by ten konkretny krzyż trafił do Ołtarza Ojczyzny. Za bardzo byłoby to wymowne. Więc wybrano św. Annę.

A ze św. Anną było wtedy tak: Gdy już „władza ludowa” zrozumiała, że nie poradzi sobie z odradzającym się codziennie krzyżem na Placu Zwycięstwa, zdecydowała, że przyszedł czas na remont. Nagle okazało się, że płyty chodnikowe na Placu są w złym stanie i grożą zdrowiu i życiu ludzi, przechodzących przez Plac. Więc pewnej nocy rozwalono chodnik, ogrodzono i postawiono odpowiednie tablice, informujące o zagrożeniu. Wydawało się, że władza wygrała.

Ale Krzyż się przeniósł! Przeniósł się pod św. Anną! Był już mniejszych rozmiarów, ale trudniej go było w nocy likwidować, a i często ktoś w nocy dyżurował przy krzyżu. Władza nie chciała wtedy za bardzo zadzierać z Kościołem, bowiem bała się Jego siły, bała się wiernych, nie chciała niekontrolowanego przez siebie wybuchu społecznego. Mniej było więc armatek i zomowców, choć armatki zawsze stały w pogotowiu na Koziej. Krzyż obok św. Anny z czasem stawał się wyższy, kwiaty, leżące pod spodem więdły, z góry nakładano nowe, a gdy te czasy minęły i krzyż znikł, przez dobrych parę lat ma płytach był widoczny jego zarys. Teraz w tym miejscu jest pizzeria i o krzyżu, który tu kiedyś był raczej mało kto wie.

Krzyż Smoleński nie poszedł do św. Anny. Został tam, gdzie powinien zostać.  Władza będzie szukać wszelkich sposobów na usunięcie go. Na razie nie ma w pobliskich uliczkach armatek wodnych. Za to naprzeciwko, u Geisslera, nabierają kurażu młodzieńcy, którzy idą potem bić bezbronne kobiety. Jeśli to nie pomoże – znajdzie się coś innego. Być może po to też zaplanowano remont Pałacu, który ma trwać aż cztery miesiące. Być może trzeba będzie w trosce o zdrowie przechodniów wymienić położony tam niedawno chodnik. Albo znajdzie się inny sposób. Ostatecznie (tak jak zapowiedział premier Tusk) zrobi się akcję porządkową i się usunie warcholstwo.

Ale to nic nie zmieni. Wcześniej czy później  tam będzie stał krzyż. Tak, jak obecnie stoi na Placu Piłsudzkiego nadając właściwe brzmienie dawnej jego nazwy  – Zwycięstwa! Krzyż bowiem zawsze zwycięża! I nie da się Go usunąć. Będzie stał przed Pałacem Namiestnikowskim, stanie kiedyś i w podcieniach św. Anny, przecież nie zawsze będzie tam pizzeria!

Nielegalne kwiaty, zakazany krzyż! Tak śpiewał Jan Pietrzak w tamtych czasach. Śpiewał o tym, że przed Krzyżem drży imperium, śpiewał, że krzyż jest niezniszczalny! Śpiewał o nielegalnym Narodzie i o zakazanej Polsce. Jak bardzo te słowa pasują do dzisiejszych czasów.

Niech Pan znowu nam zaśpiewa, panie Janku! Niech Pan też zaśpiewa o Krzyżu Smoleńskim!

 

Maria Kominek OPs

8 sierpnia 2010

 

Pieśni Jana Pietrzaka można wysłuchać w Internecie – podaję jeden z adresów:

http://www.youtube.com/watch?v=654qyDZtUZM