Strona główna
Internetowej
Gazety Katolików

Niebezpieczna książka

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie zaniepokojona czytelniczka. Nabyła ona wydaną przez Wydawnictwo M, chyba w zeszłym roku (rok wydania to 2009, rok nabycia praw do jej tłumaczenia przez Wydawnictwo M to 2004) książkę autorstwa Maurice Caillet pt. „Byłem masonem. Z mroku loży do światła Chrystusa”. Jej niepokój związany był z niektórymi fragmentami tej książki. Była głęboko przekona, że są sprzeczne z nauką Kościoła. Przeczytałem tę książkę po naszej rozmowie. Skutek: uczucie przerażenia i wyrzuty sumienia.
Książka mnie przeraziła, bo promuje to, co niektórzy nazywają chrześcijaństwem wodnikowym (takie pomieszanie chrześcijaństwa i New Age). Autor chyba pragnie być chrześcijaninem (przynajmniej takie pragnienie deklaruje), ale prezentowany i promowany przez niego sposób myślenia o chrześcijaństwie i oceniania wielu prawd i zjawisk jest nadal z gruntu masoński, w efekcie czego książka może spowodować wielkie szkody w perspektywie wiary i moralności szczególnie w odniesieniu do młodych Polaków.
Gdy zabrałem się do lektury tej książki zaczęły się we mnie rodzić wyrzuty sumienia, bo zacząłem poczuwać się do grzechu zaniedbania. Dlaczego nie kupiłem i nie przeczytałem tej książki i zdecydowanie nie zareagowałem na jej niezgodne z wiarą katolicką treści w momencie, gdy tylko się ukazała? Co mam na swoje usprawiedliwienie?
W ostatnich latach ukazywało się bardzo dużo książek o masonerii. Początkowo kupowałem i czytałem je wszystkie. W pewnym momencie doszedłem jednak do wniosku, że to strata czasu. Wiele z nich miało charakter propedeutyczny, więc dla mnie, który napisałem 7 książek i wiele artykułów o masonerii nie miały one żadnej wartości. Wiele z nich, wydanych przez czysto komercyjne wydawnictwa, było utrzymanych w tonie sensacji, powierzchownych i bałamutnych. Reagowanie na nie wszystkie nie miałoby sensu. Niektóre z nich podejmowały te aspekty, którymi się nie zajmowałem i nie zamierzałem zajmować, takie choćby jak symbolika masońska czy historia poszczególnych regionalnych lóż. Książkę „byłem masonem” miałem już dawno temu w ręku. Sięgnąłem po nią w którejś z księgarni, przeczytałem jej podtytuł „Z mroku loży do światła Chrystusa”, przeczytałem notkę na jej okładce: „Książka wyraża szczęście z powodu odnalezienia Boga oraz pokazuje, jakie niebezpieczeństwa niosą w sobie inne drogi, które nie są po postu odmiennym sposobem życia, lecz są skrzywieniami i ślepymi zaułkami, jakże niekiedy straszliwymi” i doszedłem do wniosku, ze ta książka nie zawiera treści, które mógłbym wykorzystać w swoich publikacjach.
Nie miałem żadnych podstaw, by podejrzewać, że może ona być szkodliwa. Wydało ją renomowane wydawnictwo katolickie, które wydało np. wszystkie dzieła mojego ulubionego, jakże ortodoksyjnego Messoriego. Nie docierały do mnie żadne sygnały mogące budzić niepokój. Nikt w tej sprawie nie dzwonił ani nie pisał. Nikt nigdzie nie powiedział w mojej obecności niczego, co mogłoby budzić jakieś moje wątpliwości. Wręcz przeciwnie. W „Naszym Dzienniku” i w „Niedzieli” ukazały się wywiady z jej autorem, które nie wnosiły może nic nowego kwestię masonerii, ale nie zawierały żadnych negatywnych treści. Nie byłem jednak wystarczająco czujny i nie tłumaczy mnie fakt, że inni taką czujnością się też nie wykazali. Zaskakujące, niepokojące, jakoś przerażające jest to, że nikt, oprócz tej jednej pani, z tych, którzy tę książkę przeczytali nie podniósł głośnego alarmu, nie zwrócił się do mediów katolickich, do osób kompetentnych w Kościele.

Cóż takiego pisze Caillet. Oto kilka cytatów, które powinny spowodować naszą natychmiastową zdecydowaną reakcję:
- „Choć było mi żal z powodu niektórych zmian w rytuale Mszy Świętej, które pozbawiają ją pewnych aspektów energetycznych, znanych budowniczym katedr i niektórym ezoterykom, jednak ostatecznie uważam, że przybliżenie ołtarza do zgromadzenia (…) przyczyniło się do zlikwidowania bariery psychologicznej” (s. 48);
- „Fakt, że tym samym określeniem obejmuję ciało fizyczne i energetyczne (to ostatnie nazywane jest w niektórych tradycjach ciałem eterycznym) wynika stąd, że wydają mi się one nierozłączne, a zresztą na podstawie mojej teoretycznej i praktycznej wiedzy z zakresu homeopatii oraz akupunktury mogę stwierdzić, że nierównowaga energetyczna bardzo często poprzedza zmiany somatyczne możliwe do zbadania za pomocą metod naukowych. Nie odrzucam niektórych odmiennych koncepcji ezoterycznych lub tradycyjnych, które pod rozmaitymi określeniami kryją te same treści: ciało astralne różokrzyżowców odpowiada duszy, to znaczy siedzibie uczuć, natomiast templariusze podobnie jak św. Tomasz z Akwinu, uznają ponadto istnienie w samej głębi człowieka trynitarnego jądra złożonego z duszy boskiej, odpowiadającej Ojcu, duszy duchowej, odpowiadającej Duchowi Świętemu oraz ciała mentalnego odpowiadającego synowi” (oczywiście Św. Tomasz nic takiego nie twierdził – dop. S. K.) (s. 72-73);
- „Z pewnością inne religie wpisane w inne kultury mogą przynieść pokój duszy i zbawienie ducha” (s. 74)
- „Nie wypieram się zresztą żadnej z zasad wolnomularstwa: czyż nie sam Chrystus przyniósł ludzkości owe trzy fundamenty, jakimi są wolność, równość i braterstwo?” (s. 89);
- „Nie twierdzę oczywiście, że fakt bycia różokrzyżowcem jest sam w sobie naganny. Uważam jedynie, że może się to wiązać z niebezpieczeństwem dla równowagi duszy chrześcijanina, a w każdym razie jest to całkowicie sprzeczne z chrześcijańską wiarą” (s. 97)
- Sądzę, że człowiek Zachodu, a zwłaszcza chrześcijanin może się do tych technik (joga, hatha-joga, tai chi chuan, zen – dop. S. K.) odnieść na dwa sposoby. Pierwszy z nich, pozostający w zgodzie z kulturą judeochrześcijańską, polega na traktowaniu ich jako metod mających pomóc w osiągnięciu równowagi i pokoju ciała, duszy i umysłu” (s. 98);
- „Można praktykować akupunkturę, zabiegi moksy i wschodnią dietetykę, nie identyfikując się przy tym z zasadami taoizmu, lecz jedynie je rozumiejąc. W pewnym stopniu opierają się one na symbolice liczb podobnej do tej, jaką znajdujemy w kabale. Ale wydaje mi się, że istotą taoizmu jest dążenie człowieka do osiągnięcia równowagi między niebem a ziemią, między twórczymi Chen (aniołami?) a destrukcyjnymi Kwei (złymi duchami?). Pojęcia te nie mają jednak konotacji moralnej, z jaką łączy je kultura judeochrześcijańska. Nie dokonując żadnych prób synkretyzmu, warto jedynie zauważyć, że dwie tak bardzo różne kultury powstały być może z podobnych inspiracji i objawień”. (s. 102); - „Radiestezja wróżbiarska posługująca się wahadełkiem pozwala wykryć na odległość na planie albo mapie prądy telluryczne, ale także zaginione przedmioty i osoby. W jaki sposób odbywa się taki przekaz informacji? (…) Jedynym wiarygodnym wytłumaczeniem jest połączenie radiestezji na odległość z technikami wróżbiarstwa, jasnowidzeniem czy spirytyzmem: odbiorca otrzymuje informacje od ducha, który jest przewodnikiem, niebieskim lekarzem>, ale którego nie należy mylić z Aniołem Stróżem lub Duchem Świętym. Poświadczeniem tej tezy jest fakt, którego sami doświadczyliśmy. Otóż praktykując radiestezję na odległość, należy przyjąć pasywny stan umysłu, w którym człowiek nastawiony jest na odbiór, jak we wszystkich stanach mediumicznych. Zdolność tę nabywa się przez kontakt z osobami, które są już wtajemniczone w te praktyki – jest to zatem przekazywanie daru! Chyba, że chodzi o duchowe zanieczyszczenie!” (s. 105-106).

Caillet, który przed nawróceniem jako lekarz dokonywał aborcji w jakiś czas po nawróceniu wstępuje do stowarzyszenia Maryi Matki Miłosierdzia, które opiekuje się kobietami planującym zabić swoje nienarodzone dziecko. Jako bezpośredni powód takiej decyzji podaje spotkanie z kobietą, którą charakteryzuje w ten sposób: „katoliczka, zwolenniczka myśli New Age”. Kobieta ta opowiada mu o swoich doświadczeniach spirytystycznych, mówi o tym, że podczas dwóch sensów spirytystycznych przeszedł do niej jej syn, którego pozbawiła życia w swoim łonie.
Caillet tak to komentuje: Tak oto ten maleńki embrion rozwijał się w świecie niewidzialnym i objawił jej, iż zawsze łączyła go nierozerwalna wieź miłości z matką. Historie te usłyszałem wkrótce po moim nawróceniu i pomogła mi ona zrozumieć, że poprzez obcowanie świętych jesteśmy złączeni z tymi, których zabrała śmierć (s. 84).

Wszystkie przytoczone powyżej wypowiedzi Cailleta nie mają wiele wspólnego z katolicyzmem, świadczą o tym, że nie potrafi się on wyzwolić z błędów pogaństwa, że często stawia znak równości pomiędzy pogaństwem i chrześcijaństwem, że prawdy katolickie interpretuje całkowicie błędnie rozumiejąc je na sposób pogański, jak rasowy poganin.
Gdyby tytuł książki zmienić na „Byłem katolikiem. Od światła Chrystusa do mroku loży” niewiele by to zmieniło. Zauważmy, że gdyby poglądy przedstawione w tej książce jako dowód zbliżenia się jej autora do Chrystusa, zostały włożone w usta ortodoksyjnego katolika byłyby dowodem na jego odejście od Chrystusa i zbliżenie się do pogaństwa i masonerii.
Katolik przedstawiający doświadczenia spirytystyczne jako dowód na obcowanie świętych, wróżbiarstwo jako neutralny duchowo i moralnie „dar”, który może pochodzić od Boga, masonerię jako organizację głoszącą te same podstawowe zasady co chrześcijaństwo, ciało astralne jako nieśmiertelną duszę jest katolikiem zagubionym, błądzącym, oderwanym od podstawowych prawd wiary, myślącym w sposób, którego ta wiara nie dopuszcza.

Zobaczmy jeszcze co Caillet pisze o masonerii. Skupmy uwagę tylko na dwóch jego wypowiedziach na ten temat.
W jednym miejscu pisze: „Nie mam także zamiaru nikogo obmawiać ani zdradzać tajemnicy, która polega wyłącznie na nieujawnianiu nazwisk braci. Zbyt wielu z powodu takich niedyskrecji poniosło śmierć na zesłaniu, masoneria jest zaprzeczeniem nazizmu i w ogóle wszelkiego fanatyzmu” (s. 89).
Któż to prześladował tak masonów i kto będzie ich prześladował dziś? Czy Caillet nie zna faktów związanych ze wsparciem jakie masoneria udzielała nazizmowi i stalinizmowi i ze zbrodniami, szczególnie na kapłanach, choćby we Włoszech czy Meksyku, które były owocem masońskiego fanatyzmu? Od kiedy to jedyną tajemnicą masonerii są tylko nazwiska jej członków? Czy Caillet pisząc tę książkę nie znał znajdującego się w dokumentach Kościoła określenia masonerii jako „pomocnika szatana na ziemi”? (o tym, że „masoneria jest narzędziem szatana” mówi w 2008 r. wywiadzie dla „Naszego Dziennika”).

W innym miejscu głosi pogląd, że różokrzyżowcy są o wiele bardziej niebezpieczni od masonerii, bo w masonerii „szanuje się metafizyczne przekonania każdego i nie proponuje się niczego innego poza ogólnymi zasadami” (wolności, równości, braterstwa – dop. S. K.) sugerując, że zagrożenia jakie tworzy masoneria i różokrzyżowcy to wyłącznie zagrożenia dla duchowości ich członków-chrześcijan. (s. 94)
Czy Caillet nigdy nie słyszał o politycznych ambicjach masonerii, o jej planie utworzenia rządu światowego? Czy nie wie o tym, że zawsze walczyła z Kościołem dążąc do jego fizycznej eliminacji, a przynajmniej duchowego i moralnego rozbicia?

Książka „Byłem masonem” jest być może jakimś świadectwem dla francuskich masonów i zagubionych w doktrynach pogańskich francuskich „katolików”. Dla polskich katolików, szczególnie młodych, może stanowić tylko duchowe i moralne zagrożenie, destrukcyjny czynnik, który spowoduje, że łatwiejszy będzie do nich dostęp ze strony tych, którzy upowszechniają New Age, różne inne formy pogaństwa, czy doktrynę masońską.

Bardzo interesujące jest zakończenie wywiadu jakiego Caillet udzielił w 2008 r. „Naszemu Dziennikowi”. Na pytanie – „Pańskie prace nie są wydawane przez znane francuskie wydawnictwa katolickie. Dlaczego?” – odpowiada:
„Dlatego że nie podoba im się radykalizm nowo nawróconych, którzy burzą letniość katolików, nasączonych często gallikanizmem [doktryna dążąca do ograniczenia związków lokalnego Kościoła francuskiego ze Stolicą Apostolską - przyp. red.], brakiem aktywności społecznej czy wręcz marksizmem. Mój główny wydawca sam jest nowo nawrócony na chrześcijaństwo. Przeważnie wydawnictwa katolickie nie chcą zadrażnień z władzą publiczną i eliminują wszystko, co mogłoby zakłócić ich spokój”.
A może jednak francuskie wydawnictwa katolickie słusznie nie drukują jego książek z podanych przeze mnie powodów. Dlaczego w takim razie drukują je wydawnictwa katolickie w Polsce? Czyżby był to, zakładając dobre intencje, jakiś „błąd w sztuce”? W takim razie czy nie warto go jakoś naprawić?

Stanisław Krajski
17.03.2010